Bułeczko kochana, widzę, że znów wspomnienia wróciły przez ten mój wątek - przykro mi się zrobiło, że Cię na to narażam:( Ja sobie nawet nie mogę wyobrazić, jak Ty mogłaś znieść tyle miesięcy w tym okropnym miejscu, choć wiem, że po prostu nie było innego wyjścia, że dla Twojego synka to było najlepsze. Mój mąż, kiedy zgłosiliśmy się na oddział i Hania (po nieudanej próbie założenia kroplówki)leżała sobie spłakana, cichutka, czekając na operację, miał takie silne pragnienie - porwać ją na ręce i uciekać stamtąd, jak najdalej. Czasem to wspomina i mówi oczywiście "Dlaczego ja tego nie zrobiłem?!". Ja też chciałam jak najszybciej być w domu, kiedy było już po wszystkim - cieszyłam się, ze tak szybko. Nie mogę sobie wybaczyć tej obniżonej czujności (zmęczenie, stres, ciążą). Taka starsza pielęgniarka, która zdejmowała Hani wenflon, zapytała "Czy dr S. ją oglądał?", odpowiedziałam po prostu, że nie...
Rozpamiętywanie tego wszystkiego nie ma sensu, niczego nie zmieni:(
To dobrze Bułeczko, że wiesz, o czym ja w ogóle piszę w związku z tym oddziałem. Ta świadomość bardzo pomaga. Ale może będzie lepiej, jeśli nie będziemy już tego roztrząsać? Widzę, ze kiepsko to na mnie wpływa - siedzę i ryczę:((
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Kasia
|