Wiesz, po przejściu na pediatrię było bardzo ciężko, traktowano mnie jak rozhisteryzowana matkę, która nie chce uwierzyć, że chrapanie i spadki saturacji wynika z rozwijającego się zapalenia płuc, niewidocznego chwilowo na rtg, gdy mały płakał nie brano nawet poważnie moich słów gdy mówiłam o ryzyku podduszenia, mówiąc że mały wyje bo jest rozbestwiony na maksa a nie dlatego że coś się dzieje... nikt nie wierzył że mały jest nie intubacyjny i twierdzono że bez potrzeby panikuję bo jakby coś to go będą intubować i podłączą pod respirator... uważano że bredzę... pediatra nie mogła się doprosić wypisu z chirurgii, nie przekazano jej również że próby intubacyjne skończyły się niepowodzeniem a słowa matki proceduralnie nic nie znaczą, "jak zobaczę to uwierzę", "jak dostanę to na papierze to uwierzę", "jak coś się stanie to uwierzę" - tak mi mówiono... chciałam znaleźć tego lekarza ale był nieuchwytny... wpadłam na niego w windzie 3 dnia, zapytałam czy przyjdzie zobaczyć swojego pacjenta którego chciał wypisać jako absolutnie zdrowego do domu, co z wypisem i kiedy zamierza poinformować pediatrię że mówię prawdę, mówił że nie ma czasu, a ja go wtedy spytałam czy naprawdę mój syn musi umrzeć aby ktoś dostał potwierdzenie, że to nie rozpuszczony gówniarz a ja nie jestem histeryczką, że dziecko jest nie intubacyjne a jego stan się pogarsza, czy naprawdę musi zobaczyć trupa żeby zrobić ten cholerny wypis, nic mi nie odpowiedział, poprostu wysiadł... tego dnia małego badali i wkurzali, płakał prawie pół dnia, był tak zmęczony i osłabiony, że kiedy usnął w nocy przestał oddychać, miał maskę z tlenem ale poprostu przestał oddychać... wtedy widziałam to pierwszy raz, pierwszy raz widział jak wygląda reanimacja takiego malucha... o 9 rano spotkałam go na korytarzu z wypisem w ręku szedł do gabinetu pediatry... a jednak trzeba było tragedii... odwrócił głowę, a ja i tak spytałam czy teraz zechce wejść go obejrzeć, odpowiedział mi później... nie przyszedł nigdy a potem dowiedziałam się, że ten starszy lekarz, który zatrzymał nas w szpitalu mówiąc mi na korytarzu na ucho, że jeśli pojadę do domu to mój syn umrze wciągu kilku dni, jest teraz naszym lekarzem... nigdy więcej nie widziałam dr S... i nie jestem pewna czy chcę go spotkać, może dlatego nie potrafię tam pojechać, pomimo że ten starszy lekarz zaprasza kiedy zechcę aby obejrzeć młodszego brata... nie wiem czy nie chcę, czy nie potrafię czy też się boję własnej reakcji... czasem chciałabym spytać go dlaczego... choć wiem, że on nie widział szansy na życie i wyleczenie mojego dziecka, miał nierokującego pacjenta, którego stan się pogarszał, który blokował mu miejsce... choć czasem wydaje mi się, że może chciał nam "zaoszczędzić" tego co było potem... jadąc do domu, nie musiałabym decydować o życiu i śmierci, to poprostu by się stało naturalnie... czasem chciałabym wiedzieć dlaczego nie dał mi wyboru, dlaczego nie powiedział prawdy, miałam do niej prawo...
Mnie też jest jego żal, on tak zapędził się w pomoc i ratowanie życia, że zanikły w nim ludzkie odruchy... a może to był przejaw ludzkiego odruchu, może on nie chciał abym patrzyła jak moje dziecko umiera bo może sam na to patrzył... nie wiem sama... chyba staram się wierzyć, że to dobry człowiek, który się pogubił...
(*)(*)(*) buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|