z racji słów: > Witam po przeczytaniu wszystkich odpowiedzi na Twój wpis gdzie bardzo CI współczuje bo moja córcia dwa razy otarła się o śmierć nie potrafie was zrozumieć jak można bez udowodnienia winy kogoś obrażać i psuć mu reputacje Operował nas doktor Surowiec i zapewniam że jest to wspaniały lekarz i profesjonalista a co do smierci nawet po zwykłym zabiegu takim jak jest szycie ręki zdaża się smierć nie od nas to zalezy Bóg tak chciał
odpowiadam na posta
Zacznę od tego, że należy czytać uważnie cudze wpisy. Nie twierdzę, że dr Surowiec jest patałachem i nie psuję mu reputacji, bo na nią sam pracuje. Wielokrotnie pisałam, że to wspaniały lekarz i profesjonalista w każdym calu ale na bloku operacyjnym. To świetna maszyna "do naprawiania błędów natury, woli Bożej, bo to Bóg nas stworzył". Poza blokiem operacyjnym to głaz i ściana, bez uczuć i chęci do rozmowy i jakiejkolwiek współpracy, rady czy wsparcia dla rodzica. Zero sentymentów. Jeśli nie może pomóc, czyli wykonać operacji pozbywa się pacjenta z oddziału, bez skrupułów. Mówię to z własnego doświadczenia. Mój syn miał niedorozwój połowiczny twarzy, niedorozwój podniebienia miękkkiego i twardego, pierwotnego i wtórnego, po stronie prawej (o połowę mniejsza jedna strona twarzy w stosunku do drugiej), prawie całkowity brak dolnej żuchwy (niedorozwój), asymetria prawostronna twarzy, dróg oddechowych, hipoplazja pnia mózgu, krtań na prawo o 2cm od prawidłowego położenia. Stany niepokoju (np. piernięcie) wiązały się z duszeniem, w trakcie snu wymagał pulsoksymetru i maski z tlenem (spadki saturacji). Karmione sondą dożołądkową bo zwykłe jedzenie powodowało utratę masy ciała ze zmeczenia. Rurka nosowo - gardłowa w drugiej dziurce aby nie musiał być 24godz na tlenie. Wymiana rurek każdorazowo kończyła się zatrzymaniem akcji serca (raz na 4-5 dni), codzienna zmiana plastrów wokół rurek kończyła się podduszeniem lub zatrzymaniem akcji serca, w zależności od sytuacji. Bez operacji mój syn nie przeżyłby roku do 1,5 roku dusząc się codziennie, wraz z zatrzymywaniem akcji serca i reanimacjami. Brak możliwości intubacji i podłączenia pod respirator. Po próbach intubacyjnych pogorszenie stanu oddechowego. Pan dr stwierdził, że "bez intubacji on nic nie zrobi i możemy jechać sobie do domu, i wrócić za 3 m-ce jak mały dożyje, bo blokuje miejsce na oddziale". Dał mi wypis i kazał jechać do domu!!!!! Miał 24h dyżuru, niedziela, nie miał czasu ze mną porozmawiać o wypisie, leczeniu, ani obejrzeć dziecka!!!!!! Zamknoł się w pokoju!!!! Ponieważ nie dostałam wypisu na piśmie, zrobiłam awanturę, że nie wyjdę ze szpitala, nikt mi go nie chciał dać jak się okazało i przeniesiono mnie z dzieckiem na onny oddział do izolatki!!!! Nikt przez 4 m-ce, do dnia śmierci, nie miał odwagi podpisać mojemu synowi wypisu (dziecko zdrowe pediatrycznie)!!!! Nikt nie chciał wypisać ze szpitala dziecka nieintubacyjnego, niewydolnego oddechowo w trakcie nocnego, dłuższego, snu!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pozostawiam do oceny
Jeszcze jedno - mój synek był od urodzenia do śmierci pilnowany przez 24 godz na dobę, przez nas, prywatne pielęgniarki, monitory oddechu, pulsoksymetr, personel medyczny.
I ŻEBYŚMY SIĘ DOBRZE ZROZUMIELI - KAŻDE SWOJE DZIECKO ZAWIOZŁABYM NA LECZENIE CHIRURGICZNE DO TEGO SZPITALA !!!!!!!!!!!! buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|