czytałam na "chorym dziecku"...Pierwsze,co mi przyszło do głowy, to że trzeba pozwolić dziecku odejśc. ale teraz siedzę i myślę...może moja Zuzia nie chciała odchodzić, skoro żyła tak nierealnie długo (dla lekarzy), może mogłaby więcej, tylko się poddałam. Potrzebuję Ciebie, bo Ty przeżyłaś najdłuższy czas z tak chorym dzieckiem i potrzebuję poznać Twoje zdanie. I odpowiedź na trudne pytanie. Czy myślisz,że Twój Synuś sam zdecydował o odejściu? Czy czekał na chwile,żebys mu pozwoliła? Czy w ogóle dałaś mu takie pozwolenie na odejście?I teraz chyba najgorsze z moich pytań...nie wiem nawet,czy wolno mi tak zapytać...Czy czujesz ulgę,że już nie cierpi?Czy zdajesz sobie sprawę,że te wszystkie zabiegi pielęgnacyjne, dla nas oczywiste i rutynowe, dla naszych dzieci były bolesne? Boże, czy mogłyśmy kazać naszym dzieciom być tu jeszcze? Czy to,że odpowiedziałam na jej prośbę, to moja słabość w obliczu jej choroby??
Jak ja nienawidzę maja...tyle radosnych wspomnień związanych z Zuzalkiem, a mi serce pęka i łzy znów w oczach, bo wiem,że zaraz będzie 6 czerwca i znów koniec wspomnień. Do sierpnia, kiedy urodzi się dla mnie po raz trzeci i będzie przez 9,5miesiąca wspomnieniami... Jutro moja trzecia rocznica ślubu, a dla mnie, to druga rocznica radosnej wiadomości,że Zuzia opuszcza szpital. Jestem rozdrażniona. Ciężko mi przy Natalce. Ale cóż...znów się muszę z tego wykaraskać...Nie znoszę siebie takiej!!Ile razy to wszystko jeszcze będzie wracać i mnie deptać. wrrrrrrr!!!!!Czuję niesamowitą złość, którą chciałabym gdzieś brzydko mówiąc wyrzygać (sorry,ale nie znajduję innego lepszego określenia, tyle we mnie w tym momencie negatywnych emocji). "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|