Dr S... każdy typ człowieka może cię zaskoczyć w rozmowie w cztery oczy...
Coś ci opowiem. Na górze na pediatrii prowadziła nas na początku dr Ciecieląg, młoda na końcówce stażu, ambitna i uparta, ładna blondyneczka, super miła jak słuchałaś co mówi ale jak miałam własne zdanie to sympatia gdzieś uciekła. Bała się Tomka. Próbowała uparcie przewieźć mojego synka do Łodzi, twierdząc, że tam będzie mi łatwiej bo tam mieszkam i tam mam rodzinę. Nawet spodobał mi sie ten pomysł, inni lekarze to nowe próby intubacyjne i nowa szansa, ale też cała "licytacja o to co wolno a czego nie" z personelem od nowa, ale co tam. Wyszłam z założenia że wywalę trochę adrenaliny. Zgodziłam się z zastrzeżeniem że przeniesienie nastąpi w ramach porozumienia między tą kliniką a II kliniką pediatrii w CZMP w Łodzi, bo tam na oddziale dziecięcym jest wydzielony "oddział" (4 izolatki) intensywnej opieki medycznej, coś jak mały OIOM, dlatego tam. Poza tym warunek był taki że zgodzę się na transport karetką ale wyłącznie w godz porannych ok 7-8, bo wtedy Tomek jest najspokojniejszy, a poza tym trasa warszawa - łódź była wtedy w przebudowie i ruchu wachadłowym, jechało się ok 3,5-5 godz w zależności od pory, i do tego jakieś 40min przez łódź. Przy tym warunku był również anestezjolog i pielęgniarka anestezjologiczna. Albo transport powietrzny, bo CZMP ma lądowisko własne. Nie lubię latać, obstawałam za autem. Niby wszystko było ok załatwione. Ale coś mi się wydawało za łatwo, za prosto, bez górki, no nie wiem jak to wytłumaczyć. Skontaktowałam się z CZMP, z oddziałem, okazało się że tam jest ospa wietrzna i na izbie będę musiała podpisać zgodę że na własną odpowiedzialność i ryzyko mając świadomość stanu zdrowia mojego dziecka i zagrożenia jego życia w chwilach niepokoju wyrażam zgodę na pozostawienie go na oddziale. Do tego wiedzieli że przyjedzie pacjent chirurgiczny, ale nie wiedzieli że pacjent jest nie intubacyjny, po 3 reanimacjach i kilkudziesięciu masażach serca, że wymaga stałego dostępu do tlenu choć go nie używa. Wolne łóżko było przygotowane bez dostępu do tlenu, bez pulsoksymetru, nikt nie słyszał że pacjentowi codziennie wymienia się plastry przy rurkach - sonda i nosowo-gardłowa wymagające obecności anestezjologa, pulsoksymetru, tlenu i zestawu do reanimacji. No jazda bez trzymaki, nie wiem co mnie tkneło. Do tego jak nasza dr przyniosła zgodę na przewóz i powiedziała że jednak wycieczka będzie bez anestezjologa bo ona uważa że jest nie potrzebny. Nie podpisałam zgody na przewóz, a bez niej pani dr mogła się w dupę cmoknąć, ale za to jak się wściekła, masakra, oczywiście odbiło się to na Tomku. Umowa była prosta i jasna. To ona nie dotrzymała warunków. Jak na Tomim? Dostał jakiś bólów brzuszka i mial strasznie twardą kupę, strasznie się wściekał. Zlała nas - nie wyraziła zgody na podanie leków, nawet esputikonu, właściwie to mi je zabrała, bo ja je miałam u siebie. Oczywiście że podałam leki, dostałam je od innej dr, tak żeby tamta nie widziała, jakbym nie dostała to bym kupiła. I tak cały dzień. W nocy o 4 Młody żygał tym co zjadł, więc nie karmiłam. Nasza miała rano o 8 wypisać kroplówki, standardowo tak robią. Ale tego nie zrobiła, dalej utrzymywała focha. Gdzieś polazła. Tomek nie jadł do 10. Był bardzo słaby i blady, choć oddychał dobrze. Ściągnełam innego lekarza (zrobił badania, podał kropłówki, przetoczył krew) i anestezjologa (powiedział nieoficjalnie że jest nieciekawie ale nie może nic robić bez wezwania z pediatrii, formalności). Nasza zrobiła awanturę dr która zajeła się Tomkiem, anestezjologa nie wezwała choć prosiłam, darłam ryja, twierdziłą że czujniki mi w sprzęcie padają a 15min później mój syn nie oddychał, a jego serducho staneło. Po się przejeła, chyba strachem o siebie. Wywaliłam ją z OIOMu a na pediatrii zrobiłam zadymę. Owszem zmienili mi lekarza, przyszła przeprosić bo jej szefowa kazała. Próbowała mi nawet wmówić że my się źle zrozumiałyśmy i dlatego tak wyszło. Tak jej nagadałam zdrowo, że się poryczała. Nigdy więcej do mnie nie przyszła i się nie odezwała, no dzieńdobry mówiła.
Nie wiem jak to robię ale rozmawiając z kimś wyczuwa "gdzie walnąć" aby naprawdę mocno zabolało. Uczę się nad tym panować, gdyby nie to byłabym prawdziwym potwarem, ale jak mam nerwy to nie panuję, jakoś słowa same mi wchodzą. Ja wiedział jak jej powiedzieć żeby naprawdę odczuła.
Jeśli masz chotę, jeśli tego właśnie potrzebujesz, to porozmawiaj z dr S ja ci mogę podsunąć parę "argumentów", jego akurat znam, zapamięta cię do końca życia. Ale słowa przepraszam ci nie zagwarantuję. buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|