Bułeczko, pytasz jak maleństwo - rozumiem, że to pod moim sercem. Starszy - Jerzyk - już zdrowy i rozrabia. O niego strasznie się teraz boi mój mąż, ja jakoś jestem spokojna. Moja ginekolożka twierdzi, że z ciążą wszystko dobrze, zresztą 19 marca mam usg połówkowe (choć półmetek już za mną - zostały 4 miesiące, a naprawdę pewnie mniej). Najgorsze, że przeżywam teraz dokładnie to samo, co rok temu, kiedy Hania była w brzuszku... Czyli, możesz się domyślać, jakie paranoje mnie dopadają, kiedy widzę np. na karcie ciąży spodziewaną datę porodu różną raptem o trzy dni od tego dnia, kiedy nasza wymarzona córeczka miała się urodzić, kiedy zaglądam do swoich wyników badań i widzę dokładnie te same liczby i tylko czekam z przerażeniem na to usg - będzie wielowodzie, czy nie, wyląduje na patologii ciąży, urodzę za wcześnie, a moze znowu jakiś rozszczep - w końcu się zdarza w rodzinach, ze więcej dzieci to ma. Miewam takie paranoje, że jak ostatnio dostałam znowu do tłumaczenia książkę dla dzieci (w zeszłym roku tłumaczyłam z myślą, że to dla Hani, może kiedyś przeczyta...), to chciałam w pierwszym odruchu powiedzieć, że nie ma mowy, nie biorę tego. Jednocześnie mówię sobie, że tym razem wszystko będzie dobrze, jestem o tym gdzieś głęboko przekonana, bo przecież Hania czuwa nad rodzeństwem (tak dużo teraz może), bo przecież jak Bóg pozwala na stratę kogoś, to wynagradza w innych osobach...
Podejrzewam, że sama wiesz, jak to jest... Podobno najgorszy jest moment, kiedy młodsze dziecko osiąga ten sam wiek, co starsze, kiedy umarło. Czy Twój Szymek ma to już za sobą?
Pozdrawiam! kasia
|