czy to,że pozwoliłam mojej Zuzi odejśc,to aby na pewno było świadectwem mojej heroicznej miłości??Czy może była to moja chwila słabości i niemocy w tej walce z chorobą?? Nie potrafię głośno zadać tego pytania,bo boję się,że mąż zaraz się zdenerwuje,że jak mogę tak myśleć. A jak właśnie tak myślę. Zastanawiam się po raz n-ty,czy zrobiłam wszystko. Czy pokazałam mojej córeczce jak bardzo ją kocham. To pytanie ciąle do mnie wraca. Wczoraj wieczorem zrobiło mi się w domu niesamowicie smutno,pusto,cicho. Zostałamsama na pół godziny i myślałam,że zwariuje,tak mi było źle,tak mi zabrakło...dziecka...Nie chciałam dzwonić po męża,żeby wrócił szybciej,bo uważałam,że zmierzę się z tym,ale to nie był dobry pomysł.Z negatywnymi uczuciami nie da się walczyć! Co do naszych starań o dzidziusia,to na razie koniec z bieeganiem na badania i usg kontroli cyklu, wszystko jest oki,proogesteron opanowany i lekarz też powiedział,że znam na tyle swój organizm,że z trafieniem w dni płodne nie powinniśmy mieć problemu. Jeśli do marca nic nie wskuramy,to będziemy wówvzas szukać przyczyny. W tym cyklu szykuja mi sie dwa pęcherzyki równocześnie dojrzewające do pęknięcia,a dwa jajeczka to podwójna szansa na zostanie mamą i przerwanie tej ciszy...:) Trzymajcie kciuki "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|