Wyjazd to bardzo dobry pomysł, można oderwać się od rzeczywistości, tylko pomyśl o wyjeździe aktywnym, nie o leżeniu na plaży, bo wtedy nadmiar wolnego czasu i ciągłe rozmyślanie Cię wykończy. Pomyślałam, że może opiszę całą historię od początku - chyba już do tego dojrzałam. Od pierwszych tygodni ciąży byłam bardzo słaba, ale próbowałam normalnie funkcjonować i praktycznie do samego końca pracowałam. W piątym miesiącu dowiedziałam się, że podejrzewają wadę serca, co niestety potwierdziło się po konsultacjach w Warszawie. I od tej pory byłam już cały czas pod szczegółową kontrolą. Tylko, że wszystkie kolejne badania skupiały się głównie na serduszku. Termin miałam na 2.01 i ze względu na okres świąteczny, 28.12 miałam się zgłosić do szpitala na cc. Tydzień przed Świętami poszłam jeszcze na kontrolę i nagle okazało się, że mały przestał rosnąć (od jakiegoś czasu waga utrzymywała się ok. 2500 g - ostatecznie ważył prawie 2900 g) i gwałtownie zmniejszyła się ilość wód płodowych. I już musiałam zostać w szpitalu. W poniedziałek po Świętach rano w końcu zapadła decyzja o cc. Cały czas byłam dobrej myśli, bo tak naprawdę rokowania odnośnie tej wady serca były całkiem niezłe. I nagle okazało się, że synuś nie oddycha, nawet mi go nie pokazali, tylko szybko zabrali na OIOM. Dopiero po paru godzinach przyszedł do nas lekarz i powiedział, że jest bardzo źle. Płuca się nie rozwinęły, jednej nerki nie miał w ogóle, druga była nieprawidłowo zbudowana, serce biło w zwolnionym tempie, a do tego doszły wady zewnętrzne, o których już pisałam. I tak lekarze przez tydzień walczyli o jego życie, ale mój Nikuś nie podjął tej walki i równo po tygodniu (nawet o tej samej godzinie) jego serduszko się zatrzymało. Przez ten tydzień zdarzało mi się mieć nadzieję, np. kiedy nerka wbrew wszystkiemu podjęła pracę, ale zaraz potem okazywało się, że to tylko pozorny sukces. Mój synek był z nami bardzo krótko, ale dużo wniósł do naszego życia. W naszych sercach będzie już zawsze. Wiem, że to on zdecydował, że już dłużej nie da rady i że nie może z nami zostać. Nie mogliśmy męczyć go wbrew jego woli. Tłumaczyłam sobie, że muszę pozwolić mu odejść, zamiast skazywać go na codzienne cierpienie przez całe jego życie. Wieczorem, zanim odszedł, kiedy było już bardzo źle, pożegnaliśmy się z nim i rano, kiedy serce zwolniło do kilku uderzeń na minutę, lekarze podjęli decyzję o odłączeniu go od respiratora. Brakuje mi tylko tego, że nie mogłam go przytulić, chciałam, żeby odchodził w moich ramionach, ale niestety tak się nie stało, dotarliśmy do szpitala za późno. Nikt nie potrafi powiedzieć co tak naprawdę i dlaczego się stało. Jak to możliwe, że dziecko urodzone o czasie ma płuca wcześniaka i jednocześnie tyle różnych, nie powiązanych ze sobą wad. Może gdyby udało mi się znaleźć jakieś wytłumaczenie, byłoby mi łatwiej to wszystko ogarnąć...
|