Witam Wszystkich,
Mam problem z żoną po stracie dziecka. Jesteśmy razem od paru lat, i w lutym tego roku straciliśmy nasze pierwsze oczekiwane dziecko w 6 miesiącu z powodu ciężkiej wady genetycznej. Żona musiała przejść traume rodząc, strasznie to wszystko przeżyliśmy. Ja chyba z czasem jakoś się po tym pozbierałem, mam wrażenie że ważne jest to co przed nami a rozpacznie i udręka do niczego dobrego nie prowadzi. Z żoną jest gorzej, niby wróciła do pracy i funkcjonuje ale nic jej nie cieszy, jest wiecznie rozdrażniona, kłucimy się coraz częściej. Mówi że nie rozumiem co przeżywa bo ja już sobie "odpuściłem" i że jestem bezduszny. Nie jestem w stanie jej rozweselić bo jaki kolwiek przejaw dobrego nastroju zaraz przechodzi w rozpamiętywanie. Mam wrażenie że nie pozwala sobie na dobre samopoczucie bo "musi" pamiętać. W domu staram się robić wszystko od sprzątania po gotowanie, jej wszystko zobojętniało i nie ma na nic ochoty. Gdziekolwiek jesteśmy zwraca uwagę na ludzi z dziećmi i pyta dlaczego oni mogą mieć zdrowe dzieci... staram się ją pocieszać, mówić że my też będziemy mieli swoje dziecko, ale niestety żona jest tak zblokowana psychicznie że od pół roku nie ma normalnej miesiączki, tylko musi ją wywoływać farmakologicznie. To wszystko to jakiś koszmar i nie wiem jak mam ją wyrwać z tego marazmu. Nie jestem w stanie tak funkcjonować. Ja rozumiem że stała się rzecz straszna ale nic ani nikt juz tego nie zmieni więc trzeba ruszyć dalej, tym czasem mam wrażenie że oddalamy się od siebie co raz dalej.
Co robić ?
|