hm... ja w szpitalu miałam duże fory, trochę trzeba było je wywalczyć ale w głównej mierze zawdzięczałam je temu ż nikt nie mógł go zaintubować. Tam OIOM nazywał się KIT (Klinika Intesywnej Terapii). Ze względu na brak intubacji i jego częste "zatrzymania" (tak nazywano ustanie akcji serca w wyniku uduszenia językiem) znałam kody cyfrowe do zamków, wchodziłam kiedy chciałam, dostałam własną izolatkę gdzie byłam z Tomkiem 24h/dobę, własną wagę, pulsoksymetr z pomiarem temp, tętna, akcji serca i ciśnienia, ssak, maski itd. Pielęgniarki były w siódmym niebie, że wszystko robiłam sama i nawet na wycie monitora się nie śpieszyły, a za nim przyszły łykał środki na uspokojenie. Zanim brano Tomka na wymianę sondy dożołądkowej ściągano personel anestezjologiczny, łykano prochy uspokajające i dawano małemu aby zmniejszyć jego ryzyko złości i płaczu. Pielęgniarki wolały same mi coś kupić niż żebym ja wyszła do sklepu, ja byłam 130km od domu i nie miałam tam rodziny. Zaproponowano mi nawet pranie w pralni szpitalnej, mogłam je też prać ręcznie w pokoju i wieszać byle bym za długo nie przebywała w oddaleniu bo one się bały jego złości i tego że się znów poddusi. Paliłam z personelem lub na schodach jak chciałam być sama, ale w zasięku dzięku monitora. Na wiele mi pozwalali. Dużo rozmawialiśmy w wieczorami i w nocy, gdy mały spał, a ja nie mogłam. Żądałam szczerości więc byli szczerzy do bólu. Mówili, że takie dziecko to jak jeden na milion, że nie umieją wytłumaczyć nawet jakim cudem żyje, ma sprawny mózg, serce i płuca, oddycha samodzielnie a tlenu wymaga jedynie czasami jak śpi lub się wkurzy, jak wogóle go wciąga z maski. Podziwiali jego wolę życia a ja byłam pełna dumy, że mam tak wyjątkowego syna. Mnie uważano za rozsądną matkę, ale upartą desperatkę. Przysyłali mi różne mamy aby zobaczyły że można z chorym dzieckiem żyć normalnie i się bawić - mogłam mieć w izolatce wszystko co chciałam - zabawki, tv, komputer, choikę, tak aby było jak w domu. Mój mąż jak przyjeżdżał mógł nocować z nami w izolatce. Ale były też takie pielęgniarki, przy których nie można było spać bo miały zwyczaj wyłączania dźwięku w monitorach, a mój synek jak zabardzo poszalał w zabawie w dzień zasypiał tak twardo że zapominał o oddychaniu, trzeby było go klepnąć w pupkę pary razy i znów mu się przypominało. Myślę że oni poprostu nie umieli odmówić dziecku które codziennie umiera i ożywa, nie ma szans na respirator, i nie wiadomo kiedy umrze naprawdę.
Po pierwszej reanimacji też się zastanawiał co jak to się powtórzy. Z czasem nauczyłam się z tym żyć. Stało się to codzienną rytyną, taką samą normalnością jak karmienie sondą dożołądkową czy zmienianie pampersa.
Właśnie tak było jak piszesz - Tomek był mój i ja chciałam żeby tak zostało, i wtedy to ja nawet byłam w stanie samemu Bogu siłowo to wytłaczyć jeśli prośbą nie chciał pojąć, ile Tomek dla mnie znaczył.
To jest tak, że pozostawiasz dziecku wybór, uznając go za dorosłego i świadomego sytuacji, na tyle świadomego aby wybrał słusznie ale jednocześnie masz w sobie już dokonany wybór i jesteś przekonana że twoje dziecko wybierze to samo co ty. Umiałam mu to powiedzieć, umiałam to dać ale choć czułam nie umiałam się pożegnać. Byłam pewna że przeżyje tracheo. Nie czekałam na telefon bo ja wierzyłam że on chce iś tą drogą, o której ja marzę. Ja wierzyłam, ja byłam pewna, że moje przeczucie jest błędne, że moje sny to jedynie strach. Ja byłam pewna że skoro przeżył zabieg, w którego przeżycie nikt poza nami nie wierzył to on żyć już będzie zawsze. Pożegnałam się dopiero po jego śmierci, dopiero gdy zrozumiałam, że nawet wykopanie go i zabranie do domu nic mi nie bo i tak nigdy już nie zobaczę jego otwrtych oczu i pięknego uśmiechu szczerbolka.
Lekarze mówili mi "żyj i ciesz się każdą chwilą, każdym ułamkiem sekundy bo nie wiesz ile wam ich zostało". I tak właśnie żyłam. I dzięki temu nie myślałam o śmierci gdy żył, dzięki temu mam piękne wspomnienia pełne uśmiechu i radości. buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|