Klarysa, bardzo Cię mocno przytulam. Naszej miłości nie było za mało. Jej było wystarczająco dużo, aby nasze dzieci zdążyły ją poczuć, aby wiedziały, jakie to piękne uczucie. On Was też kochał, choć nie zdążył powiedzieć, to pokazał. Tak...Pokazał tym, że się pojawił, że nosiłaś go pod sercem, że czuliście jego obecność, że będzie w Waszych sercach i pamięci. To był Mały Wyjątkowy Człowiek. Trzymaj się kochana i życzę Tobie i Twoim najbliższym dużo sił. Będą Wam niezbędne w drodze do odnalezienia wspólnego nowego życia. Przytulam...
Moniś,pytanie "dlaczego dzieci umierają"...Chyba możesz się domyślać, że stawiałam je nie mniej razy, niż Ty...I co? Masz odpowiedź? Bo ja nie. I chyba nie chcę mieć. łatwiej o tym nue myśleć, bo to wręcz zadręczaniem się staje. Znaczy się mam swoją małą wstępną tezę na ten temat, która pasowałaby do wielu zagadnień związanych z życiem po śmierci, ale ona jest ciężka do zaakceptowania i zrozumienia. I może się wydawać wręcz nawiedzona.
Śmierć, choroba, cierpienie własnego dziecka, to najgorszy ból, jaki może odczuwać rodzic. Ale da się z nim żyć. Da się z nim uśmiechać, doceniać codzienność i każdy nowy poranek. Chyba jestem rownież gotowa, aby wypowiedzieć słowa, że nie żałuję, że pozwoliłam odejść Zuzi i że wybrała taki czas (taki spokój i pogodzenie napewno zostaną zachwiane w pobliżu rocznicy śmierci, ale...)
Nasze dzieci wiedzą, co robią. Zarówno, gdy zostają na Ziemi, walcząc każdego niemalże dnia z tymi drobniejszymi i tymi większymi "niedogodnościami", jak i odchodząc tam, gdzie nie znają bólu, cierpienia, łez, rozłąki. Bo ich z nami nikt nie rozłączył. To my nie widzimy i nie słyszymy, że nasze zmarłe dzieci są tak blisko...
Znacie piosenkę Edyty Geppert "Zamiast"? Chyba wiele z nas mogłoby się utożsamiać z podmiotem lirycznym tego tekstu... "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|