dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

Co Wy na to???
sylwiaewa  
10-11-2006 18:52
[     ]
     
Dzisiaj przeczytałam...
http://wiadomosci.onet.pl/1371031,242,kioskart.html
co o tym sądzicie?????
Sylwia, mama Mai (*)
http://www.republikadzieci.org/problemyiniepokoje/strata/pamiec392.htm 

Ostatnio zmieniony 10-11-2006 18:53 przez sylwiaewa

Re: Co Wy na to???
monikarz  
10-11-2006 19:10
[     ]
     
odpowiedzi może być tyle ile sumień ludzkich...

obysmy nigdy nie musiały stawać przed takim wyborem, oby wszystkie dzieci były zdrowe 
Monika - mama Tymoteuszka

ponad wszystko jesteśmy rodziną...
http://www.tymoteuszkowi.blog.pl/

Re: Co Wy na to???
aka  
10-11-2006 20:37
[     ]
     
Nie jest to niestety takie proste, sumienie czy jego brak. Zycie stawia nas czasem przed wyborami, ktore musimy podjac, czy nam sie to podoba, czy nie. Jednoznacznie "dobrych" i tak nigdy nie da sie podjac. Przytocze wam fragment jednego z moich postow na Poronieniu , nie jestem w stanie pisac o tym od nowa, dlatego wybaczcie, ze cytuje cos, co juz raz napisalam (w odpowiedzi do Ani, ktora napisala, ze ona po "tylko" jednym poronieniu zdala sobie sprawe z tego, ze sa ludzie, ktorzy cierpia jeszcze bardziej niz ona):
#Wiesz, wydaje mi sie, ze kazda z nas cierpi wystarczajaco duzo. Pamietam, ze gdy w szpitalu powiedziano nam, ze nasz synek wskutek rozleglych leukomalacji nigdy nie bedzie mial chocby namiastki normalnego zycia, i bedzie to maksimum kilka miesiecy wypelnione cierpieniem, postawiono nas przed decyzja, ktorej podejmowania nikomu nie zycze: pozwolic mu odejsc od razu, czy potrzymywac przy - no wlasnie, czym? Zyciu w kierunku zagwarantowanej smierci po meczarniach? Ciaglym wkluwaniu, manipulowaniu, lekarstwach, respiratorach, sondach prosto do zoladka... Co sie mysli w takim momencie? Najpierw: "To niemozliwe, to nieprawda!" a potem:"Ja chce mojego dziecka, chce miec je ze soba! Kocham je, takie , jakie jest." I w koncu, ze kochac, to znaczy rowniez pozwolic odejsc. Wiec trzeba pozwolic odejsc... Moj synek byl juz bardzo zmeczony swym 30 dniowym zyciem, odszedl niecale szesc godzin po odstawieniu lekow.

Moja siostra (lekarz zreszta) powiedziala potem: dobrze, ze odszedl tak szybko, to wszystko mogloby sie skonczyc jeszcze gorzej, po roku, czy dwoch...
Zawsze moze byc gorzej, chociaz nie wiem, chyba po prostu w kazdej sytuacji jest inaczej, kazdy bol jest inny. A, tak jak napisalas "zamknac sie w swojej lupince i myslec, ze nie ma wiekszej ode mnie cierpiacej osoby" - tak myslec - jestem pewna- zdarza sie kazdej z nas. I to nawet dosc czesto. Najwazniejsze chyba jest, zeby, z odrobina pokory, potrafic otrzasnac z siebie takie mysli i zobaczyc, ze z cierpieniem - roznorakim - boryka sie niestety wiele, wiele osob. No i poczuc sie mniej samotnym.#

#Nie mozna mowic, ze zalalabys sie lzami i stanelabys bezradna wobec sytuacji takiej w jakiej ja sie znalazlam. Bo nie wiadomo, jak bys zareagowala. Mnie jeszcze rok temu nawet przez mysl nie przeszlo, ze bedzie mi dane zmagac sie z tego typu decyzjami. Kiedys myslalam sobie "Boze, jak to jest okropnie stracic dziecko, jednego dnia jest a drugiego go juz nie ma, nie przezylabym tego!" No i widzisz, dzis jestem na tym forum, i bynajmniej nieszczescie nie przeksztalcilo mnie w swieta i wszystkowiedzaca, o nie Nie mozna przewidziec wlasnych reakcji w takich sytuacjach, bo mozna zaskoczyc siebie samego - i pozytywnie i negatywnie. Ja postapilam , nie wiem, intuicyjnie? a moze byl to zdroworozsadkowy rachunek: co jest najwazniejsze i czyje dobro liczy sie najbardziej, moj egoizm (=zatrzymac dziecko przy sobie za wszelka cene) czy dobro dziecka (=pozwolic mu odejsc, tak jak zrobilby bez pomocy lekarzy od razu po porodzie) ? Dla mnie odpowiedz stala sie po pewnym czasie oczywista... I pamietam tylko, ze mowilam sobie jedno:"Zapomnij o tym, co mysla inni i postepuj tak, zebys niczego nie ominela, niczego nie zaniedbala, niczego nie zalowala i zebys do konca zycia mogla sobie samej spojrzec w twarz." Powtarzalam to sobie wiele razy, ale skad takie myslenie sie we mnie wzielo, szczerze mowiac, nie wiem. Do dzisiaj nie wiem. Dlatego sadze, ze naszego zachowania w sytuacjach ekstremalnych nie da sie przewidziec.
I kazde zachowanie, kazda decyzje i kazda reakcje nalezy uszanowac. # 
--------------------
aneta

mama Matyldy i aniolkowa mama Kruszynki (12tc kwiecien 2005) i Louis (29tc 21.02.06-22.03.06) oraz malej dziewczynki pod sercem


Re: Co Wy na to???
MamaAdusia  
10-11-2006 21:18
[     ]
     
Zgadzam się z Aką. Ja miałam troszkę podobną sytuację. Mój synek walczył ponad 5 miesięcy. Na początku nawet lekarze nie wiedzieli, że mały jest śmiertelnie chory (takiego przypadku nigdy nie było w Polsce). Adrianek wyglądał na zupełnie zdrowe dziecko. A jego życie to ciągłe wenflony, wkłucia, wejścia centralne,wenesekcja, opatrunki gipsowe na nóżkach, sondy, ciągłe kroplówki. Tak bardzo go kocham. Serce mi się krajało jak patrzyłam na jego cierpienia. Dawałam mu całą siebie. Nie poddawałam się, ale już pod koniec jego życia dotarło do mnie, że moje dziecko odejdzie. Aduś jakby czekał na moją "gotowość" (jeśli wogóle można być na coś takiego przygotowanym). Odszedł mi na rękach. Nie wrzeszczałam, nie panikowałam, wiedziałam, że już nie będzie cierpiał. Powiedziałam mu "idź synku, nie bój się", moje szczęście wydało ostatni oddech na moich rękach i spokojnie zasnęło. Wiedziałam, że po jego śmierci dla mnie zacznie sie piekło na ziemi i cierpienie, ale to nie wazne... Dokładnie dzisiaj mijają 4 miesiące jak odszedł mój Adrianek. Kocham cię synku mój bohaterze, kocham na zawsze. To dla Ciebie (***) 
Magdalena Puzoń

Re: Co Wy na to???
martaimisio  
10-11-2006 22:06
[     ]
     
Maleńki Adusiu dla Ciebie (*) 
marta

dla mojego Kacperka (*)
1.05.2006 - 30 .06 2006

... bo miłość nigdy nie ustaje...

Re: Co Wy na to???
jolanta1  
10-11-2006 21:23
[     ]
     
Myślę, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Każda decyzja jest indywidualną sprawą rodziców. Wielokrotnie nachodzą mnie myśli "Niechby moje dziecko żyło, nawet chore, oddałabym Mu całe swoje serce i czas.Może w medycynie nastąpiłby cud, który uratowałby moje dziecko?" Innym razem myślę, że nie chciałabym patrzeć na cierpienie swojego ukochanego dziecka i życie ze świadomością, że nie jestem w stanie nic zrobić, by ulżyć Jego cierpieniu. Sądzę, że dyskusja o eutanazji czy przerywaniu ciąży ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.Zawsze podjęta decyzja jest bolesna i kontrowersyjna.Jako osoba wierząca powinnam być pewna, że nie można przerywać żadnego życia, ale... 


Re: Co Wy na to???
aka  
10-11-2006 22:35
[     ]
     
Mimo, ze sama - sami - musielismy zmierzyc sie z taka, bardzo trudna sytuacja, nie byla to jednak eutanazja. Zaniechanie leczenia a dorazna pomoc w odejsciu to jednak dwie rozne rzeczy. Nie wiem, jak zareagowalabym, gdyby chodzilo o eutanazje w calym tego slowa znaczeniu. Mowie "nie wiem" bo sama jeszcze kilka lat wczesniej w jednej z teoretycznych dyskusji z moim mezem na temat "czy odlaczyl(a)bys mnie od aparatury, gdyby respirator i lekarstwa byly jedynymi rzeczami podtrzymujacymi moje zycie" trwalam uparcie przy stanowisku, ze nigdy bym go (mojego meza) nie odlaczyla, mimo, iz on wypowiadal sie kategoycznie, ze nie chcialby takiego zycia. Teoria to jedno, praktyka - drugie. Nie wiem, czy zdecydowalabym sie na eutanazje. Tego typu decyzje sa tak trudne, udzial w ich podejmowaniu mozna okreslic jednym slowem:KOSZMAR. Bo czlowiek nie wierzy do konca w to, co sie dzieje, bo caly czas chcemy sie obudzic i stwierdzic, ze byl to tylko zly sen, ze to wszystko to jakas pomylka.

Poprosilam pediatrow o odlaczenie antybiotykow dzien pozniej , niz to bylo przewidziane. Zeby nasza coreczka mogla przyjsc i sie z braciszkiem pozegnac. To ja znalazlam sile, zeby powiedziec jej, ze braciszek nigdy nie wroci do domu, bo jest bardzo chory i pojdzie z aniolkami do nieba, gdzie wyzdrowieje i bedzie czekal na nas. Moj maz - zawsze twardziel - siedzial obok i plakal tak, jak nigdy jeszcze dotad. Nie wiem skad wzielam sile, zeby tak spokojnie wyjasnic wszystko mojej coreczce, czulam, ze dla niej i dla jej spokoju i zdrowia nie moge sie zalamac, musze zachowac spokoj i rownowage. Tego samego wieczora zostalismy u malego do polnocy, zrobilismy mnostwo zdjec we czworke, maly spal slodko na mojej piersi. Powiedzialam sobie, ze wroce do domu, zeby sprobowac przespac sie troche, zeby moc potem zostac z nim az do konca. Lekarze powiedzieli, ze miedzy zaniechaniem leczenia (zostawili tylko leki uspakajajace i przeciwbolowe) a odejsciem moze uplynac kilka godzin, jak rownie dobrze kilka dni, bo organizm jest jeszcze przesiakniety lekami. Nie mialam klopotow ze snem, bo po cc mialam powazna anemie, a co za tym idzie napady zmeczenia, dzieki ktorym ja, ktora w momentach stresu nie moglam zmruzyc oka teraz spalam twardo. Nastepnego dnia rano przyjechalismy do szpitala, moj maz wzial synka do siebie, ja poszlam z pielegniarka do sasiedniego pokoju, zeby wziac pierwsza tabletke na zatrzymanie laktacji. Plakalysmy obie, bede jej wdzieczna do konca zycia za wszystko, co dla nas zrobila... Wrocilam do pokoju synka i wzielam go do siebie, polozylam go na sobie tak, by slyszal bicie mojego serca. Odszedl niecale pol godziny pozniej. Gdy umieral w moich ramionach i obejmowany przez swojego tatusia, ja w myslach powtarzalam sobie "Nie boj sie kochanie, mama jest z toba i nigdy o tobie nie zapomni", wiedzialam, ze ja poradze sobie ze wszystkim, co nastapi pozniej, ale nie wyobrazalam sobie jak moglabym zostawic moje dziecko, gdy umiera, to byla jedyna rzecz, jaka moglam jeszcze dla niego zrobic. Trzymac go mocno, gdy odchodzi. Mialam wrazenie, ze czekal na mnie, gdy znalazl sie w moich ramionach, wygladal tak, jakby mowil "Teraz moge juz odejsc"... Gdybym miala to wszystko przezyc jeszcze raz zrobilabym wszystko dokladnie tak samo, poza jedna rzecza: gdybym wiedziala, ze Louis odejdzie tak szybko, nigdy w zyciu nie wrocilabym do domu, zeby polozyc sie spac, zostalabym z nim. Ale kto wiedzial, ze odejdzie tak szybko... Zmarl o 11:55, zostalismy z nim do godz 18, wykapalismy go, ubralismy, potem kolysalam go, trzymalam na rekach, siedzialam obok... Sami znieslismy jego cialko do kostnicy. Nie bylo w tym histerii i krzykow jak na filmach. Zycie to nie film, niestety. Byl spokoj i niedowierzanie, ze to juz koniec. Kocham mojego synka tak, ze czasem boli bardzo, bardzo fizycznie. I od tego, zeby nie skonczyc z soba uratowaly mnie tylko dwie rzeczy: moja corka i fakt, ze jestem wierzaca, wiec gdybym odeszla z wlasnej woli, juz nigdy nie zobaczylabym Louis.
Tak sie rozpîsalam, ale chcialam po prostu powiedziec, ze takie sytuacje sa bardzo trudne do przezycia i bardzo zlozone, kazda sytuacja jest inna i kazdy wybor zasluguje na szacunek, bo jego podjecie jest najtrudniejsza rzecza, jaka moze nas w zyciu spotkac.

Moje kochane dzieciatko, nigdy cie nie zapomne... 
--------------------
aneta

mama Matyldy i aniolkowa mama Kruszynki (12tc kwiecien 2005) i Louis (29tc 21.02.06-22.03.06) oraz malej dziewczynki pod sercem

Ostatnio zmieniony 10-11-2006 22:51 przez meisberger

Re: Co Wy na to???
tynka  
10-11-2006 22:42
[     ]
     
Zgadzam się z wami ,że na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi.Moja zdrowa dwu miesięczna córeczka zachorowała nagle,po tygodniu jej pobytu w szpitalu lekarze stwierdzili śmierć mózgu.Przestano podawać leki,ta decyzja nie była zależna ode mnie,ale naprawde nie wiem co bym zrobiła gdyby była.Lekarze mówili,że mogli by ją utrzymywać w takim stanie kilka lat ale nigdy by się nie obudziła.Mózg był nieodwracalnie zniszczony.Musieliśmy jednak podjąć równie ciężką decyzję dotyczącą narządów naszego dziecka,wszystkie były zdrowe.To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. 


Re: Co Wy na to???
aka  
10-11-2006 22:59
[     ]
     
Moj synek byl zdrowiusienki, niestety mozg byl nieodwracalnie uszkodzony (obustronne leukomalacje najciezszego stopnia, oczywiscie nie wiadomo, z jakiego powodu) uniemozliwiajac tym samym jakiekolwiek normalne zycie, poza podstawowymi funkcjami typu trawienie. Poniewaz zmarl na sepse i byl wczesniaczkiem, nie bylo mozliwe pobranie organow do jakiegokolwiek przeszczepu, moj maz zgodzilby sie od razu, sam to zaproponowal, ja mialabym bardziej ambiwalentne uczucia. Kolejny , bardzo trudny temat... 
--------------------
aneta

mama Matyldy i aniolkowa mama Kruszynki (12tc kwiecien 2005) i Louis (29tc 21.02.06-22.03.06) oraz malej dziewczynki pod sercem

Ostatnio zmieniony 10-11-2006 23:01 przez meisberger

Re: Co Wy na to???
tynka  
10-11-2006 23:09
[     ]
     
Tak jest to strasznie ciezkie.Kiedy nas o to poprosili myślałam,że zwarjuje bo dla mnie ona żyła,z chwila kiedy o to poprosili prysła najmniejsza iskierka nadziei.Dali nam czas do namysłu.Zgodzilismy się,chcieliśmy,żeby chociaż jej cząstka żyła,żeby ktoś inny był szczęśliwy,żeby jakieś inne dzieciatko przeżyło.Niestety okazało się,że nie ma biorców. http://www.republikadzieci.org/problemyiniepokoje/strata/pamiec396.htm 


::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora