Witamy Cię na naszej stronie. Pragniemy by to miejsce stało się azylem dla osieroconych rodziców. Zależy nam aby tacy rodzice stracili owo nieznośne poczucie wyjątkowości, którego zapewne doświadczają w swoim środowisku, by mogli podzielić się swoim bólem, tęsknotą, trudem, drobnymi radościami, by mogli opowiedzieć o swoim dziecku. Pamiętaj, nie jesteś sam.

Kolejny Dzień Dziecka Utraconego. Dla niektórych będzie to następna rocznica, piąta, dziewiąta, piętnasta, a dla innych świeża (zbyt świeża) rana. Dzień Dziecka Utraconego to nie jest "Święto" jak niektórzy sugerują. To nie jest wyłączny dzień w którym wspominamy nasze dzieci. Nasze dzieci żyją w nas przez cały rok, całe lata i zawsze w każdej sekundzie życia mamy je w pamięci.

Jego pomysł narodził się z potrzeby mówienia światu o naszym bólu, a także z konieczności dokonania zmian w świecie, który ucieka od śmierci i od cierpienia, za wszelką cenę wmawiając ludziom, że "wszystko będzie dobrze, uśmiechnij się". Nie. Nie będzie dobrze. Długo nie będzie dobrze, ale w końcu, wierzcie mi, uda się zagoić tą ranę, mimo, że na zawsze pozostanie RYSA na duszy. Trzymajmy się razem. 
 

Martynka. ur. 07.07.2006 - zm. 07.09.2006. Nasza córeczka urodziła się 07.07.06.o 23.45.

Poród był naturalny i o czasie dostała 10pkt. Byliśmy tacy szczęśliwi, że wszystko poszło dobrze. Martynka jest naszym drugim dzieckiem ,mamy 6 letnią córkę Klaudię. Właśnie ona wymyśliła imię dla  siostry. 

Myśleliśmy, że może być zazdrosna o siostrzyczkę ale nie była. Wszystko przy małej robiłyśmy wspólnie. Byliśmy szczęśliwą rodziną .Kiedy malutka skończyła trzy tyg. poszliśmy na kontrolę wszystko było dobrze, zdrowe dziecko. Kiedy skończyła 6tyg. poszliśmy na szczepienie tez wszystko ok. po tygodniu od szczepienia zaczął się nasz koszmar. Wieczorem mała  wymiotowała myśleliśmy, że to zatrucie pokarmowe ponieważ nie było innych objawów. Dokładnie miesiąc temu o 6 rano zjadła po raz ostatni. Najadła i nie wymiotowała  więc szczęśliwe zasnęłyśmy.  

 O 11 obudził mnie mąż, ale ja nie mogłam dobudzić dziecka. Pojechaliśmy do przychodni, tam wezwali karetkę a oni helikopter. Byliśmy w szoku. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, lekarze też. Pojechaliśmy karetką na spotkanie z helikopterem. Kiedy lekarka weszła do karetki akcja serca naszego dziecka zatrzymała się. Lekarzom udało się przywrócić akcje serca. Podejrzewali ,że nam upadła, co nie miało miejsca. Poleciała do szpitala dziecięcego. Kiedy tam jechaliśmy byliśmy pewni, że wszystko dobrze się skończy. Nasze dziecko było nieprzytomne, pod respiratorem. Zrobili jej wszystkie prześwietlenia i stwierdzono zapalenie płuc, które później okazało się pomyłką. Następnego dnia przyszedł inny specjalista i zauważył dwa krwiaki w mózgu. Na kogo padły podejrzenia?  oczywiście na nas. Ordynator szpitala twierdził, że są to krwiaki typowo mechaniczne, a nie mogła się z nimi urodzić. Byliśmy wstrząśnięci, że podejrzewają nas o zrobienie krzywdy naszemu dziecku. Przewieziono ją do innego szpitala gdzie przeszła operację którą  ledwo przeżyła. Dla nas najważniejsze było to aby żyła.

Teraz patrząc wstecz wiem, że lekarze od początku wiedzieli ,że nie mamy szans ale dali nam trochę czasu. W tym szpitalu przepraszali nas za podejrzenia, nie ma mowy o uderzeniu, ale dalej nie wiemy dlaczego, lekarze też nie. Są różne podejrzenia, ale nic się nie potwierdza. My od początku podejrzewaliśmy wstrząs poszczepienny. Lekarze mówili, że to niemożliwe.

Tynka trafiła do szpitala 29.08, cały czas byliśmy z nią i wierzyliśmy w cud który nam się nie przydarzył. Po tygodniu lekarze komisyjnie stwierdzili śmierć mózgu i powiedzieli nam, że uważają nasze dziecko za zmarłe, dalej była podłączona do respiratora i oddychała. Nie wierzyłam w to, jak jechałam do szpitala wierzyłam, że będzie dobrze. Dopiero rozmowa z ordynatorem uświadomiła mi, że oni naprawdę uważają, że ona nie żyje. Poproszono nas o organy bo wszystko było zdrowiutkie.

07.09 widziałam ją ostatni raz. Dalej oddychała była cieplutka, całowałam ją dotykałam a ordynator wystawiał akt zgonu mojego dziecka. Nie mogłam tego pojąć bo dla mnie ona żyła. Dopiero w ten dzień dowiedzieliśmy się, że przyczyną była niekrzepliwość krwi. Do niekrzepliwości krwi dochodzi wskutek powikłań poszczepiennych. Pan ordynator powiedział ,że nie można tego wykluczyć, choć na początku wmawiali nam, że to niemożliwe. Coś takiego zdarza się raz na trzy miliony. Nasz przypadek jest pierwszy w tym roku w województwie.

Pochowaliśmy nasze dziecko 11 września dzień przed naszą 8 rocznicą ślubu. Najtragiczniejsze jest to ,że mąż jest ratownikiem medycznym codziennie pomaga i ratuje życie ludzi a NASZEMU ANIOŁKOWI NIE MOGLIŚMY POMÓC.

MARLENA