Witaj! Ja również jestem tu nowa i
prawdę mówiąc czuję się trochę zagubiona. Zdecydowalam sie napisać wlaściwie z dwóch
powodow. Pierwszy jest taki, ze z bólem po stracie dziecka walczę juz pół roku i jak narazie
bezskutecznie, a drugim powodem jest także pamietnik Anio3, ktory poruszył mnie do
głębi. Moja historia jest taka sama jak tysiące innych na tego typu stronach. Najpierw
pojawiła się myśl o dziecku, potem przerodziła się w przekonanie że to juz czas. Chcialam
być mądra i chyba sprytniejsza od samego Pana Boga więc porobiłam wszystkie badania i tak
naiwnie uwierzyłam, że to zagwarantuje mi szczęśliwą ciąże, poród i zdrowego dzidziusia. A
potem juz tylko czekalam na dwie wymarzone kreseczki... Pojawiły się juz po miesiącu starań.
Jakie wielkie bylo moje szczęście!!!!I sama byłam w szoku, że tak szybko się udalo! Na
początku wszystko było dobrze, dzieciątko rozwijało się prawidłowo, ja tez czułam się
świetnie. Około 10 tygodnia ciąży "złapałam" sie na tym, że przestałam "czuć
sie w ciąży", ale myślałam ,że to dobry znak, że nie mam żadnych dolegliwości. W 12
tygodniu ciąży, dwa dni przed planowaną wizytą kontrolną poczułam jakąś wilgoć. Biegnąc do
łazienki modliłam się żeby to nie było to, ale Bóg tym razem nie chcial mnie wysłuchać. A
potem wszystko już potoczyło się bardzo szybko. Izba przyjęc, wyrok - "nie jest dobrze,
ciąża obumarła, tak mi przykro", dwa dni póżniej zabieg.I powrót do domu. Mąż wiózł
mnie do domu a ja czułam się jakby mnie wióżł na śmierć. Od tego czasu minęło już dokładnie
pół roku. Za cztery tygodnie powitałabym moje dzieciątko. Nigdy tego nie zrobię. Nie wiem co
się działo przez ten czas, bo jestem jak "umarła wśród żywych". Nie umiem żyć, nie
chce mi się żyć.Nie potrafię odnaleźć sensu tego co się stalo. Nie rozumiem dlaczego tak
bardzo musimy cierpieć? Bardo chcialabym wierzyć, że będzie jeszcze dobrze, że jeszcze
kiedyś urodzę żywą, zdrową kruszynkę. Jednak tego czy tak będzie nie wie nikt. Pozdrawiam
gorąco wszystkie dzielne kobietki, które znają gorzki smak bolu, żalu, rozpaczy i
bezsilności po utracie dziecka. Chcialabym napisać na koniec coś optymistycznego, ale nie
potrafię. Czy ktoś ma jakiś "pomysł" na wytłumacznie dlaczego tak się dzieje,
że nasze dzieci odchodzą tak szybko?
|