witam! Ja odkąd
trafiłam na Polną, byłam strasznie traktowana. Był to poczatek czerwca, zostałam
skierowona na Polną od lekarza prowadzącego, z tego wzgledu iż nasz Antos miał wade
serduszka. Na badaniach ginekologicznych czułam się jak ekran w kinie. Oprócz rzeszy
niemiłych lekarzy, pielegniarek, było całe grono studentów, którzy sie wpatrywali w moje
krocze. Rozumiem, że gdzieś studenci się powinni uczyć, ale sory, nikt mnie nie zapytał
czy sobie życzę ich obecność podczas mojego badania, czy też nie. Pan ordynator Drews
od samego początku, od pierwszego dnia, mówił mi, że nie powinnam sie łudzić że
dziecko przeżyje, bo jest poważna wada serduszka, a byłam w 33 tygodniu. Także po tych
słowach chciałam się spakować i wyjść z tego cholernego oddziału. Mojemu mężowi bez
przerwy płakałam w słuchawke, bo my wierzylismy ze wszystko sie dobrze skonczy, a oni
ani odrobiny nadzieji nie dawali. Podczas mojego trzydniowego pobytu w klinice, zaledwie
kilka razy zrobili mi ktg, naszego chorego serduszka, pielegniarki chodziły bez przerwy
poobrazane. Potem na 2 tyg poszłam do domu i wróciłam do tego głupiego szpitala znowu na
3 dni i historia sie powtarzała z poprzedniego mojego pobytu w "cudownej"
klinice. I po raz trzeci trafiłam do kliniki 19.06.2006 i miałam juz zostać do
porodu. Gdy przyszłam na oddział rano koło godziny 10 nikt się mna nie zainteresował. Za
łóżkiem czekałam do 16 godziny na małym stołku, nie dostałam obiadu, nie zostałam
zbadana mimo, iż byłam z zagrożoną ciążą. Nasz Antoś do 15 godziny był bardzo ruchliwy,
po zjedzeniu drożdzówki, poszłam sie przejść na spacer koło kliniki, bo już mnie
kręgosłup pobolewał od siedzenia na tym smiesznym stołku. Gdy wróciłam po 16 łóżko już
było przygotowane, więc wreszcie się rozpakowałam i położyłam. ok 18 przyszła
pielęgniarka podłączyć ktg, jednak juz nie mogłam wyczuć pulsu naszego skarba. Poszliśmy
na izbe przyjec, aby dowiedziec co sie dzieje, ja jednak czułam że serduszko naszego
skarba juz przestało bic. No i lekarz potwierdził moją złą myśl, jednak że nie
miałam skurczów i rozwarcia trafiłam z powrotem na oddział. Następnie z wielkim problem
zostałam przeniesiona na izolatke. Do godz 22 mój mąż był ze mną i się wspieraliśmy
nawzajem. Oczywiscie żaden z lekarzy nie raczył zajrzeć do nas, jedynie pielęgniarka
przyszła i powiedziała żeby mąż już poszedł do domku. Wtedy zaczęłam walczyc, aby
zasnąć. Byłam bardzo spokojna i chciałam żeby wszystko było po i tak właściwie do dziś
nie wiem dlaczego w taki sposób przyjęłam tą informacje. Po długich zmaganiach, po
relanium moze zasnęłam na 3-4 godzinki. W wtorek dopiero o godz 11:30 podali mi żel
wywołujący skurcze. Gdy zapytałam się lekarza, jak szybko ten żel zadziała,
odpowiedział, że może dzisiaj zadziałać, a może wogóle mój organizm na niego
niezareagować i ewentualnie jeszcze raz będą go wprowadzać w środe:) Więć po tych
tekstach opadły mi ręce. Do godz 14 musiałam leżeć w zasadzie bez ruchu. Poprosiłam męża
żeby poszedł po jakieś tabletki przeciwbólowe, bo zaczęły się skurcze. Jednak Pani
oddziałowa dała ale z wielką łaską i powiedziała, że niestety poród boli (mimo iż lekarz
przy podawaniu tego żelu powiedział, że jak będe potrzebowała środków przeciwbólowych,
mam dać znać a mi podadzą bez problemu). Więc widzicie jak było kolorowo. Ale to jeszcze
nie koniec mojej wspaniałej historii. Skurcze coraz bardziej się nasiłały, z brzusia
przeszły na kregosłup. Mąż mnie masował, jednak ja z bólu nie miałam siły siedzieć,
stać, chodzić, po prostu fiksowałam. Oczywiście od godz 12-17:30 żaden z lekarzy się
nie zainteresował moją osobą, mieli mnie jak zwykle w d... Wreszcie nie wytrzymałam i
powiedziałam, żeby mój mężuś poszedł po lekarza, bo ja już nie dam rady ani chwileczkę,
po tym jak zaczęły mi juz drętwieć ręce i nogi. Lekarz szedł do mnie koło 15 minut...
Jednak w między czasie przyszła młoda pięlegniara i się zapytała czy mam parcia, ja jej
na to: że nie mam, ale już fizycznie nie daje rady. A ona: to jeszcze nie poród, niech
Pani głeboko oddycha, to potrwa conajmniej 2 godziny. Po czym przyszedł o 17:45
lekarz, spojrzał co się dzieje i stwierdził, że jedziemy na porodówke, na co
pielegniara: ale ta Pani nie ma parcia, a lekarz na to: nie ważne, jedziemy. Podali mi
środek przeciwbólowy i pojechałam na porodówke. Poród trwał może 5 minut:) Jednak po
porodzie Pani doktor zadała pytanie: Czy chce Pani zobaczyć dziecko, ja jej
odpowiedziałam że nie (tak wcześnie postanowiliśmy z mężem, że będzie dla nas lepiej).
Na to mądra lekarka, a może Pani położyć dziecko na brzuchu. Ja w tym momencie nie
wytrzymałam i powiedziałam donośnie że NIE. Nastepnie leżałam godzine czasu, aż mnie
szanowni lekarze zszyją. Kolejny hit po obserwacji, zawieźli mnie na oddział gdzie
leżaly matki z swoimi maleństwami. Myśle, że wystarczy tej sympatycznej opowieści. MAM
jedynie nadzieję, że kolejna dzidzia będzie zdrowa i nie będe musiała oglądac kliniki na
Polnej. Bo w sumie tam tylko mają dobra aparaturę, a lekarzy do bani, bez serca i
uczuć:( Pozdrawiam Madzienka
|