Był mroźny,
listopadowy poranek. Tego dnia miałam mieć wizytę kontrolną. Wczesnym rankiem obudził
mnie ból brzucha, posprzątałam jeszcze mieszkanie, spakowałam torbę i wybrałam się z tatą
Alka do szpitala. Autobusem:-). Nikt mi nie ustąpił miejsca. Bynajmniej nie
wyglądałam jakbym miała rodzić. Jeszcze miesiąc wcześniej podrywano mnie w autobusie:-). Ach
ta młodość i jesienny płaszcz robią swoje:-).
Dojechaliśmy na miejsce. Weszliśmy do
gabinetu. Już mieliśmy wyjść, wszystko w jak najlepszym porządku – tako rzecze
lekarz:-). Ja mu na to: Panie profesorze – wydaje mi się, ze ja już rodzę. Proszę na
fotel. Wskakuję – ach ta młodość:-) - i zeskakuję z wiadomością – proszę przejść
na izbę przyjęć.
Nie pamiętam koloru kafelków… Pamiętam, że śnieżyło za
oknem. Pamiętam, płatki śniegu tak spokojnie i miarowo, z dostojeństwem spadające za oknem.
Ostre światło lampy i ... czarny łepek bezradnie ślizgający się po moim brzuchu w
poszukiwaniu piersi.
Po raz pierwszy zobaczyłam mojego syna.
Potem były 2
długie szpitalne tygodnie. Kilka sytuacji „podbramkowych” (choć to
„nic” w porównaniu z przejściami innych rodziców) i moje prośby „proszę,
zróbcie wszystko co w Waszej mocy”.
Potem była prawie dekada trudnych, lecz
upojnych lat. Nocnikowanie, teatr Baj, kilka przeziębień i rozwolnień, wejście na Śnieżkę i
na Rysy (dlaczego pani tak męczy swego braciszka:-)?), nauka czytania, nowy pokój,
podświetlany globus (tyle miejsc już odwiedziliśmy, a jeszcze tyle nie zdążyliśmy), choinka,
pierwszy szampan picollo, pierwsza własnoręcznie zrobiona jajecznica, sos serowy,
rodzeństwo, sielanka?, kalejdoskop zdarzeń?
Pierwszy szpital i … ostatni I
znów to błaganie „ zróbcie wszystko co możecie! To taki zdolny
chłopiec…” Któż wtedy wiedział, że owe „zdolności” nawet nie
wchodziły w grę… Że nawet życie nie wchodziło w grę…
Z jednego się
cieszę. Że mogłam być przy Alku w tych dwóch momentach wyznaczających cezurę jego życia.
Tego mroźnego śnieżnego listopadowego dnia i tego rozgrzanego słońcem sobotniego
przedpołudnia…
Łepek z czarnego zmienił się w spalony słońcem
blond...
Przywitanie i pożegnanie… Piękny sen? To wydarzyło się
naprawdę… Choć z czasem brzmi jak sen, kiedyś śniony…
Wszystkie moje
dzieci urodziły się zimą…
|