W niedzielę w jednym z kościołów w Irlandii celebrowano mszę za zmarłe dzieci. Pojechałam na tą mszę, pomimo tego, że wiedziałam iż niewiele z niej zrozumiem. Myślałam, że jestem już na tą mszę dość "silna" psychicznie. Niestety jednak nie dałam rady uczestniczyć na niej do końca. Już przy pierwszych słowach na mszy łzy same zaczęły lecieć... Dotrwałam do momentu kiedy można było zanieść zapaloną świeczkę na ołtarz i ... wyszłam wypłakać się przy mężu. Nie mogłam już wrócić, przerosło mnie to. Wkrótce miną dwa miesiące od kiedy wiem o odejściu Maleństwa, a ja pomimo tego, że nie płaczę już zbyt często nadal załamuję się w chwilach, które z całą siłą przypominają mi o stracie. Miesiąc po okrutnej wiadomości pół dnia nie byłam w stanie sie uspokoić. To tak strasznie bolało. Nadal boli... Dzień kiedy miałam wyznaczoną wizytę na USG... Z jednej strony nie chcę pamiętać tych dat, nie chcę "odliczać" miesiące od kiedy świat załamał mi się po raz drugi, ale nie potrafię zapomnieć... Dzisiaj Dzień Matki, tak radosny i tak bolesny jednocześnie. Co do mojej wiary, to nie ma się czym szczycić niestety. Im dłużej tym bardziej zamykam się w sobie i nie potrafię się modlić. Wciąż proszę Boga o czas na dojście do siebie. Ale nie potrafię tego czasu spędzić razem Nim. Nie potrafię go do siebie dopuścić. Nawet nie potrafię otworzyć swego zbolałego serca na Matkę Boską, której zawsze powierzałam swoje dzieci...
Mama Dawidka i dwóch Aniołków: Iskiereczki( 2.12.2002, 9 tc) i Maleństwa (7.3.2008, 9 tc) Dorota27
|