dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

Maleńka LiliHits: 9252
Vendetta83  
31-05-2014 12:58
[     ]
     
Witam. Jak pewnie większość z Was długo zbierałam się, aby tu napisać. Długo też przeglądałam to forum, czytałam Wasze historie i próbowałam dowiedzieć się jak Wy, Aniołkowe Mamy, radzicie sobie z Waszym bólem. Poszerzyłam bowiem Wasze grono :( Usiłuję jakoś poradzić sobie ze swoją stratą, co jak wiecie nie jest łatwe. Oto moja historia...
Mam 31 lat. Gdy tylko skończyłam studia, 6 lat temu, rozpoczęliśmy z mężem starania o dziecko. Gdy przez ponad 2 lata nie wychodziło, zaczęły się badania, lekarze. W ten sposób, zupełnie przez przypadek 3 lata temu u mojego męża wykryto nowotwór. Walczyliśmy o jego życie i wygraliśmy! Przeszedł operację, chemioterapię, teraz jest kontrolnie pod stałą opieką onkologiczną. Musieliśmy odczekać 2 lata, żeby podjąć nasze starania o dziecko. Jesienią zeszłego roku podeszliśmy do inseminacji i udało się za pierwszym razem! Cud! Radość była przeogromna, wreszcie miała spotkać nas wyczekana, upragniona "nagroda" za wszystkie lata starań i nieszczęść. Czułam, że to będzie dziewczynka. Moja Księżniczka. Oczywiście w ciąży bardzo dbałam o siebie, ale bez przesady - w myśl zasady "ciąża to nie choroba". Zaplanowane miałam pracować (pracuję z przedszkolakami)do 6 miesiąca i w 3 trymestrze zrobić już sobie wolne. W sumie to tak też się stało... Ostatni dzień byłam w pracy w sobotę, a w poniedziałek zaczął się koszmar. Dodam, że parę dni wcześniej byłam na wizycie u ginekologa i wszystko było ok. Wracając do feralnego poniedziałku, to wieczorem niespodziewanie odeszły mi wody, nic mnie nie bolało, nic nie przeczuwałam. Pojechaliśmy na pogotowie. Podłączono mnie pod kroplówkę, przetrzymałam noc, a rano przetransportowano mnie do szpitala wojewódzkiego o wyższym stopniu referencyjności. Mówiono, że tam Malutka będzie miała szansę, bo neonatologia jest tam na wysokim poziomie. Tak bardzo trzymałam się tej myśli... W Szczecinie Zdrojach przetrzymałam jeszczę dobę. Wód płodowych nie było wcale, postępowało zakażenie wewnątrzmaciczne. Lekarze podjęli decyzję o cc. W ten sposób 5.03, w 24 tygodniu ciąży, urodziła się moja córeczka - Liliana.Ważyła 730 gram, dostała 4 i 5 Apgar. Wszystko działo się tak szybko. Ja byłam w totalnym szoku, myślałam, że to wszystko to jakiś zły sen, że zaraz się obudzę. Na dodatek byłam zupełnie sama, w obcym mieście, z dala od rodziny. Przerażenie - to słowo opisuje mój stan wówczas. Po porodzie nie widziałam swojego dziecka, wiedziałam tylko, że żyje. Do sali, w której leżałam weszła kobieta z noworodkiem (właśnie została wypisana, zajęłam jej łóżko, ale były tam jeszcze jej rzeczy)i zaczęła go karmić. Domyślacie się mojej reakcji? Płacz, szloch... Wieczorem mogłam zadzwonić na neonatologię, żeby dowiedzieć się o stan córeczki. Lekarz wyjaśnił mi, że jest niewydolna oddechowo, zaintubowana i czeka ją kilkumiesięczny pobyt w szpitalu oraz zmagania z całą gamą wcześniaczych schorzeń. Następnego dnia w południe mogłam iść ją zobaczyć. Musiałam przejść wiele krętych korytarzy, do innego pawilonu szpitala, a rana po c.c. strasznie rwała. No i zobaczyłam wreszcie moją Księżniczkę, moją maleńką Lili :) Była cudowna! Zakochałam się w pierwszej chwili! Dowiedziałam się, że miała wylew II stopnia do mózgu, ale to podobno pikuś. Najgorszym problemem były słabo rozwinięte płucka. Lekarz powiedział, że czekają ją tygodnie w inkubatorze, że musi "dojrzeć". Na OIOM-ie nie ma możliwości stałego przebywania z dzieckiem, a ściśle określone 2 godziny odwiedzin. Z mojego miasta do Szczecina jest ponad 100 km, więc powzięłam plan, że teraz będę odwiedzała córeczkę 2-3 razy w tygodniu, a na etapie wychodzenia z inkubatora, kiedy będę mogła ją kangurować, przeniosę się do Szczecina. W piątek, 2 dni do porodzie, zostałam wypisana. Przyjechał mój mąż, razem poszliśmy do Liluni - naszej małej kruszynki. Powrót do domu dobrze mi zrobił pod względem psychicznym, miałam przy sobie męża, który bardzo mnie wspierał. Codziennie dzwoniłam pytać o stan Lili i codziennie słyszałam to samo: "bez zmian". Kiedy zdjęłam szwy i poczułam się ciut lepiej, zaczęłam regularnie jeździć do Małej, 3 godziny autobusem w jedną stronę. Raz w tygodniu jechałam z ciążką lodówką turystyczną, wożąc moje zamrożone mleko. Wkrótce pojawił się problem z serduszkiem, okazało się, że Lili ma drożny przewód Botalla, co powoduje, że lakarze nie mogą skutecznie obniżać jej parametrów respiratora. Podjęli decyzję o operacji. Córeczka została przewieziona do szpitala na Św.Wojciecha i 1 kwietnia przeszła z powodzeniem operację zamknięcia przewodu. Czekałam w Kościele nieopodal, modląc się, aby wszystko się udało. Jaka była moja radość, kiedy mogłam ją zobaczyć po operacji na OIOM-ie! Byłam przekonana, że od tego momentu wszystko będzie szło lepiej. Nawet przez myśl mi nie przeszło jaki koszmar nas czeka. Po operacji posłuszeństwa odmówiły nerki, nastąpiła ich niewydolność (przy tym były słabo rozwinięte), bezmocz i obrzęk. Lekarstwa nie pomagały i po tygodniu podłączono Malutką do dializy otrzewnowej, aby pozbyć się toksyn. To był straszny widok: moje dziecko obrzmiałe, czerwone od kolejnych transfuzji, podłączone do dializy, respiratora, nieprzytomne od leków przeciwbólowych. Przy każdej wizycie płakałam. Postanowiliśmy ją ochrzcić, poprosiliśmy Księdza z Parafii opiekującej się szpitalem. Przyszedł, pokręcił się, powiedział, że nie mamy chrzestnych, białej szaty, że nie ma bezpośredniego zagrożenia życia... Nawet jej nie pobłogosławił... Nam chodziło tylko o chrzest z wody. Myślałam, żeby osobiście ją ochrzcić. Pielęgniarki uspokiły mnie, że gdyby coś się działo, to one ją ochrzczą. Odpuściłam. Przed Wielkanocą wreszcie nastąpiła poprawa, pojawił się mocz! Strasznie się cieszyliśmy, obdzwoniłam pół rodziny. Byłam u Lili w Wielki Piątek, czytałam jej "Małego Księcia", przez moment otworzyła oczka. Planowałam jechać zaraz po Świętach, we wtorek, ale dopadło mnie przeziębienie i nie chciałam bakterii na OIOM wnosić. W środę zadzwoniłam i ku mojemu przerażeniu lekarz powiedział, że stan Lili jest agonalny, że była reanimowana i nie wiadomo czy przeżyje noc. To był szok! Przecież było już lepiej! W czwartek rano pojechałam się pożegnać. Zdążyłam, wpuścili mnie o nieprzepisowej porze. Nie potrafię opisać tego, co wtedy czułam... Moja Lilunia wyglądała okropnie. Widziałam jej cierpienie. Najchętniej wyszarpałabym ten respirator, żeby już się nie męczyła. Powiedziałam jej, żeby odeszła do Nieba, żeby już nie walczyła, że będzie najpięknięjszym Aniołkiem...To był najtrudniejszy moment w moim życiu. Pani Ordynator podeszła do mnie w taki ludzki, ciepły sposób, nawet mnie przytuliła. Pielęgniarki ukradkiem ocierały łzy. Byłam ze swoją ciocią, sama nie dałbym rady. Mąż poszedł do pracy, chyba bał się tego pożegnania, tego widoku. Nie mam do niego żalu. Wieczorem oboje siedzieliśmy i płakaliśmy, czekając na telefon ze szpitala. Zadzwonili następnego dnia rano, moja Lili odeszła 25 kwietnia. Do ostatniej chwili wierzyłam w cud, to był weekend kanonizacji Jana Pawła II... Cud się jednak nie wydarzył :( Zaczęły się przygotowania do pogrzebu, szukanie maleńkich ciuszków to trumienki, zamawianie kwiatów, formalności. Żyliśmy tymi przygotowaniami. Nasz miejscowy Ksiądz nie chciał pieniędzy za pogrzeb, powiedział, że sam był wcześniakiem. Musieliśmy spakować tę niewielką ilość rzeczy Liluni (nie zdążyłam jej wyprawki skompletować), wynieść łóżeczko na strych. Nadszedł wreszcie wtorek - dzień pogrzebu. Msza była piękna, wzruszająca. Biała trumienka na cmentarzu, twarze najbliższych, Ave Maria... Nie pamiętam tego wyraźnie, tylko pojedyncze obrazy... Życie toczy się dalej, a mi jest tak przeraźliwie smutno. Czuję taki głaz na piersi, gulę w gardle, często płaczę w nieoczekiwanych momentach. O mojej Liluni myślę cały czas. Jak ja mam teraz żyć? Wszystko runęło, jest tylko pustka. Dostałam to, czeko najbardziej pragnęłam i tak brutalnie zostało mi to odebrane. Nieprzypadkowo piszę to wszystko właśnie dziś, to dzień moich urodzin. Lili powinna być jeszcze w moim brzuchu, powinnam pakować torbę do szpitala, powinnam być szczęśliwa...To nie tak miało być!!! Znajomi na Facbooku wysyłają mi życzenia "spełnienia marzeń". Jakich marzeń? Moje marzenie się spełniło i LEŻY NA CMENTARZU!!! Chce mi się wyć! Życie nie ma już sensu! 


  Temat Autor Data
  Re: Maleńka Lili Mama Martusi 14-06-2014 01:19
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 15-06-2014 18:06
  Re: Maleńka Lili agnes75 16-06-2014 23:12
  Re: Maleńka Lili monisiaB 17-06-2014 08:13
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 18-06-2014 09:32
  Re: Maleńka Lili iwona0489 18-06-2014 09:36
  Re: Maleńka Lili irys 19-06-2014 20:42
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 19-06-2014 21:57
  Re: Maleńka Lili elaaa 19-06-2014 22:01
  Re: Maleńka Lili iwona123 19-06-2014 22:46
  Re: Maleńka Lili irys 19-06-2014 23:27
  Re: Maleńka Lili monisiaB 20-06-2014 06:23
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 20-06-2014 21:48
  Re: Maleńka Lili iwona123 20-06-2014 22:02
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 22-06-2014 17:32
  Re: Maleńka Lili woldemort 22-06-2014 17:50
  Re: Maleńka Lili iwona123 22-06-2014 18:38
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 25-06-2014 19:49
  Re: Maleńka Lili woldemort 25-06-2014 20:10
  Re: Maleńka Lili iwona123 25-06-2014 22:49
  Re: Maleńka Lili iza1986 25-06-2014 22:55
  Re: Maleńka Lili monisiaB 26-06-2014 06:29
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 27-06-2014 08:18
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 10-07-2014 20:38
  Re: Maleńka Lili irys 14-07-2014 20:45
  Re: Maleńka Lili Elkaaaa 24-07-2014 22:36
  Re: Maleńka Lili monisiaB 25-07-2014 06:23
  Re: Maleńka Lili Vendetta83 25-07-2014 08:38
  Re: Maleńka Lili Marta1234 25-07-2014 18:09
  Re: Maleńka Lili irys 30-07-2014 22:22
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora