Moja Zuzia walczyła 9 miesięcy. Wiem,że walczyła po to,aby ostatni tydzień spędzić w domu,w końcu go poznać.To było najpiękniejszych osiem dni w moim zyciu. Odeszła w moich ramionach.Tego dnia miała duszności, ostatni atak był lżejszy niż poprzednie dwa,ale zaczęłam ją wentylować. Miała rurke tracheostomijną. wentylowałam,a ona robiła się coraz słabsza.Zebrała w sobie siły, oworzyła szeroko oczka i tak mocno się wtuliła do mojego serca...i uśmiechnęła najpiękniejszym uśmiechem jaki widziałam w jej króciótkim życiu.na chwile przestałam wentylować i prosić ją,aby zostało. po prostu zamilkłam i pozwoliłam jej odejść.jej oczka zamykały się a uśmiech gasł...została spokojna minka,zadowolona.znów wentylowałam,ale już nie prosiłam jej,a Boga aby ją oddał,ale On jej nie oddał. Pogotowie ją reanimowało,takie malutkie całko,miałam ochotę im powiedzieć,żeby już dali Zuzi spokój,a z drugiej strony chiałam,aby odżyła. Wiem,że jest teraz już zdrowa i szczęśliwa i pożegnała się ze mną najlepiej jak mogła. Nie bałam się gdy odchodziła,czułam tylko żal, rozrywający żal...jutro pogrzeb. "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|