Nie sądziłam, że będę tu jeszcze kiedyś pisała w takim kontekście, nie sądziłam... Ostatnie tygodnie upłynęły mi na przeglądaniu rzeczy dla Maluszków w internecie, kupiliśmy drugie łóżeczko (jedno zostalo nam po Lili, nigdy w nim nie leżała...), zaczęliśmy remont, żeby nasze Szkraby miały piękny kącik. W pierwszym trymestrze bałam się poronienia, ale kiedy minął 12 tydzień troszkę odetchnęłam. Tydzień temu miałam badania prenatalne, dowiedziałam się, że wszystko jest ok. i że czekamy na chłopca i dziewczynkę - Wojtka i Natalkę. Radość przeogromna! I nagle nasze szczęście runęło. Dziś w nocy odeszły mi wody, w 13 tygodniu. Pojechaliśmy na pogotowie. Lekarze nie dają szans Maluszkom! Powiedzieli, że ciąża jest za wczesna, by ją ratować. Dostałam tylko antybiotyk, aby nie wdało się zakażenie i czekam na poronienie... Nie chcą go sztucznie wywoływać, bo dzieci żyją. Nie chcą też ratować... To jakiś paradoks, błędne koło!!! Leżę, płaczę, patrzę w sufit i czekam na śmierć! Znowu... Historia z Lili nie miała się powtórzyć - tyle badań, tyle zapewnień... Tymczasem dzieje się to samo tylko wcześniej. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Dlaczego cierpię jak Hiob? Dlaczego tracę swoje dzieci? Nie dam rady przejść tego po raz drugi... Boże, gdzie jesteś???
|