Święta. Udaję, że ich nie ma, że się nie zbliżają. Nie chodzę po sklepach, ignoruję świąteczne reklamy w TV. W tym roku nie ma ozdób, prezentów, choinki, nastroju... Codziennie będę pracowała od 9.00 do 17.00 i patrzyła w pracy na szczęśliwe rodziny. Wieczorami będę pewnie siedziała z mężem, oglądała odmóżdżające filmy i popijała kolorowe drinki. Pozostaje jeszcze kwestia Wigilii. Zawsze jeździliśmy do moich rodziców, ale w tym roku raczej nie dam rady. Będzie tam moja siostra ze swoim rocznym synkiem, wszyscy będą się nad nim rozczulać, a ja pęknę. Już raz tak było w sierpniu na imprezie rodzinnej. U mojego męża na Wigilii będzie jego siostra, która jest w końcówce ciąży, więc też odpada, abyśmy z nimi spędzili ten wieczór. Zresztą rodzina męża jest tak zaabsorbowana dzidziusiem mającym się urodzić, że nikt nie zwraca uwagi na moje cierpienie, nikt ze mną nie rozmawia, nikt nie wspomina o naszej córeczce. Ważne jest tylko nowe dziecko. Pewnie i tak by nas nie zaprosili na Wigilię (mimo, że mieszkamy w jednym domu), żebyśmy nie burzyli ich sielanki... Wracając jednak do tematu, postanowiliśmy spędzić Wigilię sami, we dwoje, jakby to był normalny wieczór, a nie Święto. Bez udawania i nieszczerych uśmiechów. Czuję się jak Scrooge z "Opowieści Wigilijnej" - nie chcę tych Świąt! Świadomość, że Lili powinna być teraz z nami jest tak bolesna... Byliśmy z mężem na cmentarzu, aby przyozdobić świątecznie grobek (tylko tam są jakiekolwiek ozdoby) i rozmawialiśmy przez łzy, że powinniśmy jej teraz kupować pierwszy prezent pod choinkę... Pozostały tylko znicze, kwiatki i ozdóbki :( Rok temu byłam najszczęśliwsza na świecie. Siedzieliśmy wieczorami przed telewizorem, przytuleni, mąż głaskał i mówił do mojego brzucha... Było idealnie! Przeszło dwa miesiące później bańka pękła i zaczął się koszmar, który trwa do dziś. Nie chcę Świąt...
|