Mój kamień już od dawna leży na samym szczycie, wydaje się, że jest stabilny, jednak co rusz wykonuje jakieś drgania, niekontrolowane ruchy i wciąż grozi osunięciem się w dół. Walczę, żeby mu się to nie udało. Wbrew pozorom ów kamień, a raczej jego wciąganie,czy tam pchanie, na górę, nie zabiło mnie, a wzmocniło. Vendetto, dialog z kamykiem w tle bardzo mi się podoba. Nigdy nie pomyślałam, że tęsknota, ból, rozpacz i smutek po zmarłym dziecku powoduje, że ono wciąż ze mną jest. Bo to prawda - gdy kilka lat temu zaczęłam pisać na tym forum, napisałam, że zapomniałam o moim dziecku. I tak było - w ferworze życia, wychowywaniu 3 dzieci, intensywnej pracy zawodowej, przeprowadzkach, latach młodości ów kamyk gdzieś się zawieruszył. Przetrząsając kieszenie własnego sumienia w końcu na niego trafiłam. Teraz już go pilnuję, nie zginie.
|