Dawno nie pisałam w swoim wątku. Nie chciałam nic pisać we Wszystkich Świętych, moje pierwsze Święto Zmarłych, kiedy na cmentarzu mam własne dziecko. Tego dnia tam nie byłam, odwiedziłam córeczkę dzień wcześniej i później, po ciemku, aby uniknąć tłumów, spotkania znajomych. Zresztą, pracowałam do późna. Znowu mam gorszy czas. Napisałam w wątku Natalii od Aluni, że postrzegam żałobę po dziecku niczym kamień Syzyfa. Kiedy już mi się wydaje, że jest lepiej, że jestem krok do przodu - kamień spada w dół i wszystko zaczyna się od nowa... Napiszę Wam pewien cytat filmowy, który mnie poruszył. Z filmu "Między światami": - "Kiedyś mi to przejdzie? - Nie, to chyba nie mija. Mnie przynajmniej nie minęło od 11 lat. Ale to się zmienia... - Jak? - Czy ja wiem... Coraz mniej ciąży. W którymś momencie to staje się nawet znośne. Zmienia się w coś, spod czego możesz spróbować się wydostać. Możesz to nosić w kieszeni jak mały klocek. Po jakimś czasie możesz o tym nawet zapomnieć. Potem nagle sięgasz do kieszeni i na to trafiasz. To bywa bolesne, ale tylko czasami. To coś takiego... Nie da się tego polubić, ale to w jakiś sposób zastępuje Ci dziecko. Nosisz je przy sobie. To nigdy nie zniknie. I w sumie to nawet dobrze." Musiałam zapisać ten dialog... Może syzyfowy głaz zamieni się w kamyk w kieszeni... Jak sądzicie?
|