Jutro mija pół roku od śmierci mojej upragnionej córeczki. Nawet nie wiem kiedy ten czas upłynął... Najpierw był szok, dziwne zachowania jakby niezwiązane ze stratą (grill z przyjaciółką na Majówkę w ogrodzie, sąsiedzi pewnie gadali...). Potem wróciłam do pracy i cały sezon jakoś zleciał. Najgorzej zaczęło być tak od sierpnia do teraz. Wszystko dotarło do mnie dobitnie, cały rozmiar tej tragedii. Postanowiłam walczyć o swoje szczęście (za namową ginekologa) i kolejna porażka :( Miałam chwilę zwątpienia, chciałam uciec od męża, od rodziny, od całego tego parszywego życia... Mąż mnie odwiódł od tego. Spróbujemy znowu na wiosnę. I znowu kasa, kliniki, monitoringi etc... Echhhhhhhhh Lilunia, Księżniczko moja, pół roku... Kocham
|