Nie wiem czy jest to "podejście", czy po prostu wiem, że "odkrycie" co go zabiło już niczego nie zmieni, a przede wszystkim nie zmieni tego, że go z nami nie ma, a to przecież najbardziej boli...mamy już wszystkie możliwe wyniki, sekcja Małego, całego popłodu itd....wiem tyle, że na przyszłość lekarze nie widzą żadnego problemu. Jak to mówi moja przyjaciółka, każda ciąża jest zagrożeniem zarówno dla matki jak i dla dziecka...niestety nam się nie udało, ale trzeba żyć dalej, zwłaszcza że mamy dla kogo...
Przed chwilą odpowiadając na inny post zamieściłam historię pewnej bardzo dzielnej kobiety, być może słyszałaś. Podsyłam również Tobie. Doceńmy to co mamy, pomimo tego, że nasze upragnione Cuda odeszły zdecydowanie za wcześnie ;-(
http://chustka.blogspot.com/2013/03/do-czego-przyda-sie-chustka.html i jedna z wypowiedzi: cyt.""Mam 34 lata. Ważę 56 kg przy wzroście 171 cm. Urodziłam pięć lat temu przez cięcie cesarskie chłopczyka. Od kilkudziesięciu godzin mam raka". Rak był złośliwy, z licznymi przerzutami. Joanna walczyła z nim przez ponad dwa lata. Zanim przegrała, każdego dnia pokazywała, jak trzeba cieszyć się życiem. Wracała z radioterapii, pisała o bólu, a potem dodawała: "Poza tym – jest super. Z zachwytem skaczę między rozmiękniętymi psimi kupami, kałużami i zamarzniętym lodem. Nadchodzi wiosna. Rano ptaki cudnie śpiewały, a w nocy koty się marcowały". W innym miejscu notowała: "Przyzwyczaiłam się do nowej sytuacji, zaakceptowałam ją, a często nawet – lubię. Być może dlatego, że opanowałam do perfekcji przekuwanie gówien w sukces. I myślę, że inaczej się nie da żyć. Nieważne, czy problemem jest choroba, złamany obcas czy nieszczęśliwa miłość. Widzę sprawę tak: Leczę się. Nie mam energii, by pracować jak kiedyś. Ale dzięki temu mam czas, żeby odrabiać z Synem lekcje, serfować z Nim, bawić się, angażować Go w sprawy domowe. Zdarzają się też dni, gdy nie mam siły na nic. Wówczas Giancarlo gra na iksboksie, a ja leżę i Mu kibicuję. Albo tulimy się głaszczemy, całujemy, wymyślamy historyjki. Ot, jesteśmy razem. Przecież wszystko to nie miałoby miejsca, gdybym tyrała od świtu do zmierzchu w korpo". Czy można czuć wdzięczność, umierając na raka? Joanna to potrafiła. Mówiła, że ma wszystko. Że niczego jej nie brakuje. "Jestem absolutnie szczęśliwą osobą" – pisała."
Ściskam mocno. Światełka dla naszych Dzieciaczków (*)(*)(*)(*)(*)(*)(*)
Ewa, Mama Hyzia (+30.09.2013) i Julii 01.02.98 Ewa, Mama Hyzia ur.zm.(+30.09.13), Julii, Bartusia ur. 09.09.2014 i małego Człowieczka pod sercem
|