Z tego co wiem to tak samo jak depresja taki i taka miłość nie rodzi się od razu w stosunku do każdego dziecka. Kiedyś tutj był taki link do reportażu o kobietach które straciły dziecko, przejżałam te filmy i znalazłam film o kobiecie która, w sumie tak jak ja urodziła dziecko, zostawiła w szpitalu, ale tak bardzo je już kochała, że wyprosiła rodziców, żeby mogła je mieć przy sobie. Odebrała je ze szpitala. Potem historia się powtórzyła. Jeszcze w drugiej ciąży przygarnął ją przypadkowy mężczyzna, bo rodzice ją wyrzucili za taką drugą ciążę. Po jakimś czasie zostali małżeństwem. Urodziło się im wspólne dziecko. Nie umiała i nie chciała się nim opiekować. A przecież to było "bardziej" chciane. Dziecko płakało a ona stała i się patrzyła i dzwoniła do męża czemu ono płacze. Oczywiście wszystkie czynności typu pielucha bez zarzutu. Dopiero po jakimś czasie odważyła się je przytulić. dziecko przestało płakać i zrozumiała (po kilku tyg.) że je kocha i że ono chiało się przytulić. Moja koleżanka ma 2 dzieci. Jak urodziła Małgosię to też działała jak instrument. Jak Gocha miała 5 miesięcy to dopiero ją "zaczęła" kochać. Franio był od początku bardzo chory (posocznica) i już po porodzie leciał do kliniki, więc nie skupiała się na miłości ale na strachu. Strach powodował czułość. Moja znajoma z pracy przy czwartym dziecku miała taką depresję, że nie dotykała go wcale. Dzieckiem zajmowała się rodzina. Strach wg psychologa wzbudził jeden bezdech. Po prostu tak jej organizm zareagował na to. Z pracy znajome od zawsze mi powtarzały, żebym się nie zdziwiła, bo nie od razu mogę pokochać swoje dziecko. I z każdym jest inaczej. Następne mogę pokochać od razu, a kolejne dopiero potem. To niezależne od nas. I na pewno sfera emocjonalna nie jest prostą drogą. Jej się nie wybiera. Spada na nas nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo skąd. Ja uważam, że ta miłość gdzieś jest, tylko o niej nie wiemy. Odsuwamy ją z jakichś powodów bliżej nam nie poznanych. Może miałaś sporo obowiązków wtedy. Generalnie wydarzyło się coś co spowodowalo,że czułaś się pusta. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy jak błahy powód potrafi sprawić, że bezwiednie stajemy się "inni".Samo macierzynstwo przecież nie jest proste.A wszędzie się rozpisują jakie jest wspaniałe, że wiesz kiedy to, że wiesz kiedy tamto. Że jak prosto uspać dziecko, jak łatwo je zrozumieć, że już za parę tygodni...a człowiek to czyta i myśli "nie umiem, nie wiem". Jestem zły może? Przecież to moje dziecko, a nie umiem go uspokoić. Nauczyłam sie mówić "nie daję sobie rady". Pozwoliłam sobie popłakać. Stanąć twarzą w twarz z tym wszystkim co myślę i czuję. Trzeba chyba sobie wrzucić luz, nie zapomnieć ale też nie grzebać w przeszłości. Każdy ma myśli i czucia które uważa za straszne. Obiwnia się bo czegoś nie zrobił, o czymś nie myślał. To wszystko jest drogą. Ale właśnie dlatego jesteśmy ludźmi, dlatego bo mamy emocje, nie tylko pokłady miłości, ale też zwątpienia, gniewu, złości. I trzeba sobie na to pozwolić. Piszę to sama wiedząc jak trudno się z pewnymi rzeczami uporać, jak strasznie trudno się pogodzić z własnymi lękami, brakiem akceptacji tego co się mówiło, myślało... Nie rzecz w tym żeby to akceptować, ale zacząć myśleć inaczej, bo ta droga temu ma służyć. To było, tak zrobiłam, tak myślałam. Nie podobałam się sobie. Muszę to zmienić. Z przeszłości trzeba brać lekcje, a nie ją zmieniać w teraźnijszość. Dziś wszystcy jesteśmy inni. Nie tacy jak wczoraj. mamy być lepsi jutro. Wierzę, że damy radę. EM http://www.mikew.e-blogi.pl/
|