U mnie były 4 stany: nie chcę, nie mogę pokochać, kocham bardzo, tracę i nie czuję, żebym kochała po śmierci. Witold był moim trzecim synem, rodzili się rok po roku, więc nie byłam zachwycona kolejna ciążą. Była nawet chwila, mgnienie, gdy pomyślałam, że jężeli znowu, to chyba usunę...Gdy okazało się, że jednak znowu, już tak nie myślałam. Wszystko przebiegało dobrze, kończyłam studia, rodzice pomagali, synek urodził się w terminie, zdrowy, wrócilismy do domu i...Nie czułam tego szczęścia, które towarzyszyło mi przy poprzednich dzieciach. Niby było ok, robiłam swoje, dzieci rosły, życie toczyło sie normalnym torem. Wszyscy kochali małego, ale nie ja. Czasem mama pytała się , czy bardzo go kocham, taki jest cudowny...Coś tam mruczałam, ale w sercu czułam pustkę. Zaczęłam sobie powoli uświadamiać ten brak uczuć, to, ze nie kocham mojego dziecka. PO miesiącu, może więcej, pojechałam na zajęcia na uczelnię i ni stąd, ni zowąd jak grom z jasnego nieba spadło na mnie zupełnie nowe, niespodziewane uczucie - przecież ja bardzo kocham mojego Witusia. Odtąd wszystko się zmieniło. Przestałam czuć się jak wyrodna matka, zaczęłam więcej dbać o małego w sensie psychicznym. Niestety...Zachorował i umarł...Zabrano mi go dokładnie wtedy, gdy go tak bardzo pokochałam. Odebrałam to jako karę - za to, ze go nie chciałam, że nie kochałam od początku, że zaniedbałam. Jak mogłam??? A po jego śmierci straciłam wszystkie uczucia, jakimi darzyłam go wcześniej. Wszystko, co czułam, dotyczyło mnie i mojego przeżywania straty. Dopiero po prawie 30-tu latach, tu na forum dowiedziałam się, że można kochać dziecko po jego odejściu, że można z nim rozmawiać, czcić w różny sposób, modlić się do niego i wciąż kochać.U mnie czegoś takiego nie było. A przecież nie jest tak, że istnieje nakaz kochania - to uczucie jest bardzo osobiste, nikt nam nie każe dziecka kochać, kocha sie albo nie. Teraz nie wiem, czy ja jestem wyzuta z pozytywnych uczuć?
|