Bułeczka wie,że moja córka Zuzanka umierała w moich ramionach. Bolało, ale sam ten moment nie był gorszy niż bezradne patrzenie na jej cierpienie, którego zdjąć z niej nie mogłam. Jak mnie "opuszczała" pięknie się uśmiechała. Od samego patrzenia na umieranie gorsze jest to, co potem. Ta pustka, znów bezradność, ale już inna. Nie bałam się, gdy umierała. Bałam się, gdy przychodziła na ten świat. Razem z nią odeszła też część mnie, mojej radości, część mojego serca przestała bić i...uschła. Ale to była jedna z naszych najpiękniejszych chwil. Nie wiem, jak wiele matek mogło tulić swoje dziecko i pozwolić mu odejść,ale świadomość, że zrobiłam dla niej najpiękniejszą rzecz, dającą Zuzi ulgę, pozwala mi nie myśleć o niej martwej, zimnej, zakopanej w ziemi, zamknietej w kamieniu. Może też dlatego,że nie otwieraliśmy trumienki, z Jej małym ciałkiem mieliśmy czas pożegnać się w domu, sami ubraliśmy, sami znieśliśmy do tego wstrętnego samochodu. Ale to już mój ból, nie Jej.
Do kościoła nie chodzę, nie modlę się. Nie potrafię dziękować i prosić. Choć dalej wierzę, ale poddaję się. Bóg i tak zrobi, co zechce. Co dadzą moje modlitwy? Czasami się do Niego usmiechnę (taka forma modlitwy). "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|