Byłam dziś w kościele poświęcić pokarmy, z mężem i synem, drugim synem... pierwszego niezdążyłam zabrać... dwa lata z rzędu mój mąż chodził sam ze święconką, bo ja jakoś nie mogłam się zdobyć na pójście i oglądanie Syna Bożego w grobie... teraz poszliśmy razem... patrzyłam na Grób, na Syna... i przypomniał mi się mój syn, martwy, w trumnie, ta biała trumna, pogrzeb i ziemia... może jestem egoistką ale patrząc na Ten Wyjątkowy Grób i Tego Wyjątkowego Syna, nie myślałam o Zmartwychwstaniu ale o tym bólu jaki jego Matka czuła od tego dnia aż do swojej śmierci... o tym że wszyscy mają to w dupie, że nikogo to nie obchodzi... i aż mi się wyć chciało "na jaką cholerę to wszystko"... ile Matek musi pochować jeszcze swoje Dzieci, ile musi cierpieć "w niemy dla świata sposób"... przecież wszystkim się wydaje że "jak żyję", uśmiecham się, mam drugie dziecko, to już nie boli, to jest ok... a przecież wciąż boli jak jasna cholera... po co to Bogu?? ile minełam takich matek jak ja??
jakoś mi dzisiaj nerwy puszczają... buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|