zorka napisał(a): >
> Nie lubię go. Najczęściej mnie zawodzi. Mam do niego sporo pretensji.
> Jestem zła, że nie zechciało współpracować gdy tak bardzo je o to prosiłam, gdy tyle energii dałam z siebie by mu mentalnie pomóc. Zła, że mimo to wszystko nie dało rady.
> Jestem zła, bo jest słabsze od innych.
> Nie lubię go za choroby i ułomności, za to że w porównaniu wypadało zawsze gorzej.
>
> Najbardziej za nieposłuszeństwo, które kosztowało czyjeś życie.
>
> Potem za to, że ktoś inny, maleńki, musiał tyle cierpieć na początku swej drogi.
>
> I za to, że odbierało mi tyle razy radość życia.
>
> Na siebie samą jestem zła, że zbyt dużo od niego wymagam, jak na jego możliwości. Wciąż też nie bardzo mi wychodzi traktowanie go jak własnego domu.
Jakby ktoś nazwał myśli, które kołaczą mi się po głowie, dziękuję Zorko. Wpisy po latach dają nadzieję, że można się jednak dogadać, współpracować... ja jednak jeszcze ciągle nie umiem patrzeć na mój organizm inaczej niż jak na zdrajcę.
Zwłaszcza dzisiaj... odebrałam wyniki i się okazało, że toksoplazmoza nadal się trzyma, mimo końskich dawek leków, które miałam parę miesięcy temu...i to nie bardzo wiadomo dlaczego, i jest na tyle wysoko, że przez następne pół roku nie mam co myśleć o maleństwie. Mam o siebie dbać, odpoczywać i być dobrej myśli... tylko, że ja od dziesięciu miesięcy nic innego nie robię,a efekt jest, jaki jest... bardziej już nie dam rady...
Mam żal do swojego organizmu,za to, że od początku ciąży były problemy,że były krwawienia, że były skórcze, że siadła odporność, uaktywniła się tokso, najbardziej, ze organizm nie wytrzymał tych paru tygodni do końca, może wtedy nie byłoby problemów z płuckami Teo, może by żył. Może...
Bardzo się boję kolejnej ciąży,boję się, że ciało znów zawiedzie, próbuję się z nim dogadać. Był moment, kiedy pięknie współpracowało, właśnie poród, to mi dodaje odwagi, nadziei. I to, że nauczyłam się trochę je wyczuwać, rozumieć... potem zamiast zastrzyków rozkurczowych udawało mi się ratować sytuację oddychaniem, moja położna ze szkoły rodzenia, powtarzała, żebym się nie bała tych skurczy, tylko traktowala je jak trening przed porodem, i rzeczywiście, jak się zaczął poród to po prostu weszłam w rytm oddechow, byłam spokojna, poród poszedł szybko bez problemów.Organizm naprawdę dał z siebie wszystko, dosłownie...ledwie mi zatrzymali krwawienie, nie reagowałam na leki, które dawali, jakby życie, siły wypłynęły razem z krwią.
I ciągle uczę sie je akceptować, z jego słabościami, niedomaganiami...
Ania, mama Teo(*15.07.08+20.07.08) Ania, mama Teo (*15.07.2008 +20.07.2008) i Anastazji (7tc, +17.07.2013)
|