Męża brat siedzi w Irlandii, z żoną i dzieckiem. Wciąż nalegają żebyśmy ich odwiedzili i zawsze coś wypadało. Teraz niby nic nie stoi na przeszkodzie, ale... Ja mam znów te chole... przeczucia, intuicje ... nie wiem jak to nazwać... Myśleliśmy o wyjeździe na początku września ale pojawiły się złe myśli. Myśląc o tym wyjeździe czułam, że tam nie dojedziemy, że w drodze zdarzy się wypadek, że jedno z nas zginie na miejscu, drugie... upłynie mnóstwo czasu zanim wróci. Długo się spieraliśmy ale nie pojechaliśmy. Do rozmowy wróciliśmy na początku października. Mąż nalegał na wyjazd, chciał odwiedzić brata. Ale te myśli znów wróciły. I są tak silne jak te dotyczące Tomcia. Czułam że z Warszawy wrócę sama. I wróciłam. Byłam na cmentarzu u Tomcia prosiłam aby dał mi jakiś znak że to prawda, że to nie paranoja. Mój mąż czekał na duży kontrakt miał go prawie w ręku, brakowało podpisu. Prosiłam Tomcia, żeby tatuś tego nie dostał jeśli mamy nie jechać. Następnego dnia ... nie dostał - zakład energetyczny miał jakieś opóźnienia i brak szafek i zlecenie miało zostać anulowane do połowy przyszłego roku. Mój mąż się wściekał bo zainwestował kasę i stwierdził, że skoro nie ma kontraktu to jedziemy. Tłumaczyłam ale nie słuchał. Poszłam więc do Tomcia. Obiecałam Bułeczce że jeśli jakimś cudem tatuś dostanie te robotę to nigdzie nie pojedziemy, a już coś wymyślę żeby się stąd nie ruszył. Następnego dnia dostał ten kontrakt, zakład energetyczny znalazł szafki i kasę w budżecie na inwetycję, administracja podpisała umowę. Ucieszyłam się. W piątek on znów o wyjeździe. A mi się śni, że z auta nic nie zostanie. I na zmianę - raz on przeżywa, raz ja ten wypadek. Jedno z nas zawsze jest żywe, zostaje bez kasy, bez telefonu, na zadupiu pół przytomne, a potem pogrzeb wielki dół i z boku usypana ziemia, i raz ja stoję z jego mamą, raz on z nią. Zawsze pociesz "nie martw się będzie dobrze, damy radę". Nie dojeżdżamy nawet do promu we Francji. Mąż nie słucha. Chce jechać. Mówi że to mój strach po Tomciu, że jak nie pojadę to zawsze będę się bała, że tak się nie stanie. Że jak nie pojadę to on sam pojedzie. Poryczałam się a on nic. Sram ze strachu i brak mi argumentów do tłumaczenia. Nie wiem jak go przekonać. Wczoraj byłam u Tomcia, prosiłam żeby znalazł sposób i przemówił tacie do rozumu i tej upartej mózgownicy, bo choć mu to obiecałam nie potrafię, bo chyba nawet ze złamaną ręką i nogą kazał by mi jechać. Nie wiem co robić. Nigdy się tak nie bałam. Jego brat ma dziś prom rezerwować. Na co mi to przeczucie skoro nic nie mogę zrobić i nic zmienić. Gdzie te cholerne cuda? buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|