dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

moje przemyśleniaHits: 1663
buleczka  
30-08-2008 15:29
[     ]
     
Sorki że dopiero dziś piszę ale pojechałam wczoraj na działkę - pospacerować i pomyśleć, odkopać trochę zapomnianych i przykrych wspomnień, a później nie było internetu.

Na swoją siłę i energię to ja chyba pracowałam całe życie. Zawsze próbowałam sobie wszystko jakoś wytłumaczyć, tak rozsądnie i logicznie. Dla mnie wszystko musiało mieć początek, koniec i wytłumaczenie.
Od dziecka rodzice wychowywali mnie w wierze chrześcijańskiej. Dużo opowiadali i czytali. Ja gaduła, zawsze śmiali się że jestem jak radio wola europa, zawsze pytałam "a czemu tak się stało?", "a dlaczego?" itp. Rodzice i dziadkowie wykazywali się mnóstwem cierpliwości tłumacząc wszystko o co spytałam, to czego nie byli w stanie mi wytłumaczyć mówili "tak jest, tak musi być i tego nie da się wyjaśnić, po prostu w niektóre rzeczy trzeba uwierzyć, nie widząc ich i ich wytłumaczenia". Takie stwierdzenie tyczyło się chociażby powstania świata. Rodzice nigdy nie mówili mi o opcji „świat powstawał przez wieki, a my od małpy”. Zawsze mówili że nas stworzył Bóg na swoje podobieństwo i wygnał z Raju na Ziemię za nieposłuszeństwo. Powstało starcie dwóch skrajnych zaprzeczających sobie nawzajem opcji wydarzeń kiedy poszłam do szkoły. Ale ja próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć. Może to całe stworzenie Świata przez Boga to tylko wymysł ludzki, w który wierzymy bez zastrzeżeń od pokoleń. Przecież Bóg nigdzie nie napisał „Stworzyłem świat w 7 dni, ulepiłem człowieka z gliny, za nieposłuszeństwo wywaliłem z Raju na Ziemię, żeby poznali piekło, jakim jest życie beze mnie”. A może gdzieś napisał a ja tego nie znalazłam. Nie wiem, ale mi osobiście ta koncepcja się nie podoba – zawaliła by całą moją wiarę w Boga i istnienie ludzkie. Znalazłam inne wytłumaczenie. Może to co dla Boga trwało 7 dni dla nas było wiecznością, milionami lat. Ta wersja bardziej mi się podoba i nią wierzę.
Jeśli więc Bóg stworzył Świat w „7 dni”, stworzył Człowieka i dał mu wszystko co sam miał by zapewnić mu szczęście musiał się strasznie wściec kiedy Człowiek tego nie docenił. W złości wymierzył Człowiekowi karę. Tą karą było zesłanie Człowieka na Ziemie, po to aby Człowiek docenił to co miał i co stracił. Po to aby przeprosił i nie sprzeciwiał się Bogu.
Patrząc w ten sposób całe nasze życie jest dążeniem do Boga i spełnieniem jego woli. Patrząc w ten sposób Śmierć jest Nagrodą za spełnienie Bożej woli. Śmierć to przepustka do powrotu do Raju.
A co robimy my ludzie? Wszystko odwrotnie. Uważamy że życie na ziemi to nagroda, a śmierć jest karą. Żyjemy w pędzie do wiedzy i dorobku, a przecież za to właśnie nasi przodkowie „wylecieli z hukiem” z pięknego Bożego Raju wprost na Ziemię, w krainę okrucieństwa i żądzy władzy.
O co tak naprawdę chodzi Bogu – nikt tego nie wie. Każdy może snuć własną teorię.
W naszym życiu jest całe mnóstwo takich skrajności. Od nas zależy, którą skrajność wybierzemy. Czy uda nam się znaleźć wariant środkowy, może nie zbyt logiczny ale realny i będzie realny i prawdziwy dopóki będziemy w niego wierzyć i się go trzymać.
Wierząc w taką koncepcję i takie założenie – wierzę że mój Synek, mój Mały Tomcio nie nabroił w Raju aż tak bardzo, skoro Bóg tak szybko pozwolił mu tam wrócić.

Może kolejne dziecko, kolejny nawy Człowiek, tu na Ziemi to kolejna dusza, która „wyleciała” z Raju bo coś przeskrobała i musi ponieść karę.

Swoją drogą, to ja chyba tam w Domu Ojca musiałam sporo nabroić, że tak długo tu siedzę.

Nie weźcie mnie przypadkiem za cud. Ja wcale nie jestem lepsza. Chcę żyć, chcę dużo wiedzieć i umieć. Żyłam zawsze w pędzie do wiedzy i kariery. Pokończyłam tyle szkół i kursów, nie wszystko umieściłam na portalu nasza-klasa, bo mi się szukać już nie chciało. I wiecie co zaczełam robić doktorat i za każdym razem gdy oddawałam jego część do promotora coś się działo w moim życiu co powodowało, że przestawałam pisać na co najmniej pół roku. W lutym zamknełam sesje, na ostatnim roku studiów, po to by dostać się na doktorat do Warszawy, brakowało mi tylko wpisu z angielskiego. Rozmawiałam z facetem. I wiecie co zrobił? Egzamin – nie zależnie od tego co napisałam i powiedziałam dostawałam palę. Przetrzymał mnie tak do października – do komisa, którego zdałam bez problemów. Nie pomogło nawet wstawienie się promotora, kierownika katedry i dziekana – ten wyznaczył na siłę komis. Obronę miałam dopiero w lutym. Ale z doktoratu były nici. Pracowałam dalej i zaczełam ekstenistycznie – źle zrobiło się z babcią, była dla mnie jak matka, mieszkałam z nią i to kim jestem zawdzięczam również jej. Zostawiłam doktorat bo brakowało czasu. Zajełam się babcią, mieszkała ze mną i mężem. Nad ranem o 6 miała olbrzymie trudności z oddychaniem, przyjechało pogotowie, założyli maskę tlenową i oczywiście do szpitala. Babcię dwókrotnie reanimowano po przywiezieniu do szpitala, za każdym razem wróciła na własny oddech i respirator nie był konieczny. Oczywiście pojawiały się spadki tlenu ale chwilowe. Mówiła, że tam jest pięknie. Zawsze jeździłam rano i po pracy. Była tam trzy tygodnie i strasznie chciała do domu. A lekarze wciąż przesuwali termin. (podobnie do Tomcia, nie wydaje wam się?) We wtorek coś nas tchnęło, jak nigdy, pojechaliśmy o 19.30 do szpitala, zapłaciliśmy portierowi żeby nas wpuścił bo było już po godz. Odwiedzin. Powiedziała mi że wyjdzie w środę, wiedziałam że nie, ona powiedziała „wyjdę w środę, albo mnie wypiszą albo sama to zrobię”. Płakałam po drodze do domu, chyba z bezsilności. I wiecie co – wyszła w środę... dostała wody w płucach, źle oddychała więc zrobili prześwietlenie, chwilę później dostała zatoru płucnego – upadła i trzeci reanimacja się nie udała. (to też przypomina mi Tomcia – do trzech razy sztuka nie zadziałało w ich przypadku) Wyszła w środę tak jak chciała. Ja dowiedziałam się przez telefon wychodzą z domu, miałam do niej jechać, pojechałam po ciało i papiery. Była dla mnie jak matka.
Trochę zajeło dojście do siebie. Nie rozumiałam czemu taka pijaczyna żyje a taka dobra kobieta odchodzi. Potem doszłam do wniosku, że ta dobra kobieta zasłużyła sobie na to by wrócić do Raju i żyć w Boskim Świecie.
A ten pijaczek najwyraźniej nie zasłużył.

Co raz bardziej skłaniam się do realności myśli, że życie tutaj na Ziemi jest karą za to co nabroiliśmy w Raju.

Po śmierci babci wróciłam do pracy, w pracy uśmiech w domu rozpacz. Mało kto mówił, mało kto wspominał, mało kto odwiedzał na cmentarzu. Nikt nie miał czasu, każdy miał własne życie i własne problemy. Życie po prostu toczyło się dalej. (podobnie jest teraz gdy chodzi o Tomcia)
Pracowałam, dobrze płacili ale pracy nie znosiłam. Myślałam o zmianie ale jakoś tkwiłam w tej firmie. Przyszedł czas szkoleń, kazali nam jechać pod Grodzisk służbowym autem. Rozklekotany wrak powypadkowy. Niesprawne hamulce, klocki do wymiany, cały czas świecił się ręczny i coś zgrzytało, drzwi zamykały się tylko od strony kierowcy, reszta łącznie z bagażnikiem otwarta, fotel kierowcy podparty kołkiem drewnianym, żeby się nie rozkładał podczas jazdy, wycieraczki prawie nic nie zbierały, pasy bezpieczeństwa nie były wymienione po poprzednim wypadku. Masakra. Miałyśmy jechać w piątek, auta nie opłacało się naprawiać bo w poniedziałek miało iść do wymiany na nowe. Powiedziałyśmy z koleżanką, że nie pojedziemy nim tylko prywatnym. Zrobiła się wielka awantura z groźbą zwolnienia. Czemu wziełam to auto skoro i tak nie chciałam tam pracować? Nie wiem. W drodze powrotnej, na wąskiej leśnej drodze facet zajechał mi drogę, z takimi hamulcami musiałam gdzieś odbić. Coś kazało mi skręcić, uciekać na prawo. Stała tam ciężarówka. Wiedziałam że nie wyhamuje. Wbiłam się stroną kierowcy w hak holowniczy tego auta (a podobno kierowca wali zawsze stroną pasażera – MIT). Miałam 20 na liczniku, końcówka hamowania i zgrzyt, auto podbiło dupą do góry i spadło na dół. Koleżance nic się nie stało. Ja rąbnełam głową o podsufitówkę, gdy auto podpiło, gdy spadło o zagłówek, a potem wbiłam się w kierownicę, w zapiętych pasach. Miałam helikopter, nie mogłam złapać pionu i oddychać. Zbiegli się ludzie. Kazali się schylić i tłumaczyli jak złapać oddech. Zwymiotowałam. Okazało się że gdybym odbiła w lewo wpadła bym do rowu, auto zatrzymało by się na drzewach... i zabiłabym 5 osób zbierających śmieci, odbijając w prawo skończyło się na haku. Szczęście od Boga prawda? Przyjechała policja i spisała zeznania. Auto – trochę się wgniotło i wypadł reflektor po stronie kierowcy i wisiał na kablach na zewnątrz. Auto mogło jechać ale z powodu psującej się pogody i długości drogi do domu zabrali mi dowód rejestracyjny. Zjechałam do bocznej uliczki i czekałam aż przyjedzie auto z firmy (mieli 7km) aby zholować. Nagle rozpętała się straszna burza. Widoczność była zerowa. Z firmy powiedzieli że w taką pogodę żadne auto nas nie zholuje i musimy czekać. I tak czekając w tym samochodzie doszłam do wniosku że miałam ZAJEBISTE szczęście w nieszczęściu. Gdybym się nie rozbiła tutaj, w taką pogodę, z zerową widocznością, z takim autem, wpadła bym w poślig i zabiła nas obie parę km dalej. Mąż z Łodzi dojechał o tej samej porze co oni z Grodziska. Mówił że tylko tu taka wichura, że leży na drodze mnóstwo drzew połamanych i mam szczęście że nie jechałam. Mam szczęście że żyję. Obrażenia? Tego dnia nic nie bolało, rano nie mogłam oddychać, nie mogłam się ruszyć, głowa przy maleńkim ruchu bolała niesamowicie, miałam coraz mniejsze czucie w ręku. Pojechałam do szpitala – wstrząśnienie mózgu, złamane 3 żebra, stłuczenie lekkie narządów, naderwane ścięgna w szyi i drętwienie prawej ręki – nie byłam w stanie szklanki utrzymać. Dostałam kołnierz i rehabilitacje. Pół roku masaży i laseroterapii i jestem jak nowo narodzona. I zmieniłam pracę.
Bóg pozwolił mi żyć. Czemu? Nie wiem. Może jeszcze nie zasłużyłam na powrót do Domu Ojca, może mam tu jeszcze coś zrobić.
Znów zaczełam doktorat. I znów coś. Zawsze było coś. Ale o tych drobnych rzeczach nie będę się rozpisywać.
Potem pojawił się Tomcio. I on był najważniejszy. Był całym moim światem od kiedy zobaczyłam maleńką fasolkę bez bijącego serduszka na monitorze usg.
Kiedy znów myślałam o powrocie do doktoratu, 4 miesiące po śmierci Tomcia, ojciec zalał mi komputer colą, jak, nie wiem. Mój promotor to wspaniały człowiek, śmieje się że ja stwierdzenie „nieszczęścia chodzą parami do mnie się nie odnosi” ... bardziej pasuje „ nieszczęścia chodzą ósemkami”.

Od dziecka powtarzano mi „bądź silna, silni brną do przodu, słabi toną”, „co cię nie zabije to cię wzmocni”. I może coś w tym jest.
Czy mam robić doktorat czy dać sobie wreszcie spokój? Sama nie wiem. Jeśli Bogu nie chodzi o dążenie do wiedzy to po co to robić? Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem za ciemnotą i analfabetyzmem. Broń panie. W takim wypadku skończylibyśmy w rynsztoku a nikt tego nie chce. Może po prostu ten poziom wiedzy co mam już wystarczy.

Tomcio wiele mi pokazał. Pokazał mi uczucia, reakcje, pragnienia i myśli jakich wcześniej nie dostrzegałam.

Napisałam wcześniej że babcia była dla mnie jak mama, że mnie wychowała i to kim jestem częściowo zawdzięczam jej. Moja mama żyje. Jest przy mnie, koło mnie, blisko mnie ale nie ze mną. Ja i brat jesteśmy dziećmi z konfliktu serologicznego krwi rodziców, ojciec Rh+ , mama Rh-, dzieci Rh+. Byliśmy dla matki jak bakterie w organiźmie, które należy zwalczać. Pierwsze dziecko jest „bezpieczne” i nic z reguły nic się nie dzieje. Jestem wcześniakiem, bo moja mama nie zauważyła schodka wchodząc do klatki i przewróciła się upadając na brzuch. Urodziłam się 04.12. cała i zdrowa. I nigdy nic mi nie było. Drugie dziecko w takim związku nie jest bezpieczne, ewentualnie urodzone po pięciu latach ma szanse. Moja mama urodziła brata 16.12. rok później w siódmym miesiącu. Całkowity niedorozwój wszystkiego, siny, fioletowy, słaby, mały, brzydki, pomarszczony, z odstającymi potwornie uszami – najbrzydsze dziecko w szpitalu. Dawali mu 5% szans. Przeżył. Zawsze jednak chorował, ciągle sobie coś łamał. Często był w szpitalu, a mama z nim. Gdy w nim nie był szalał jak dziki i wszystko było mu wolno. Babcia tłumaczyła mi że braciszek jest słabiutki i żeby się wzmocnił potrzebuje ciepła i bliskości mamy. Stąd babcia była dla mnie mamą. Nie miałam żalu do mamy, uważałam to za oczywistość, miałam matczyne ciepło babci a ona zawsze się śmiała że ja to jej trzecia córka. Na mojej komunii też rodzice byli chwilę bo brat w nocy wylądował z podejrzeniem zapalenia wyrostka w szpitalu. Tłumaczyli, że nie chodzi o to kto będzie przy mnie z ludzi, ale o to że Bóg będzie w moim sercu po raz pierwszy i to jest najważniejsze i wyjątkowe, i to tym mam myśleć. I choć ich nie było, byli koło mnie inni ludzie i naprawdę czułam się wyjątkowa.
Mama zawsze faworyzowała brata a babcia mnie. Taka mam sprawiedliwość i równość. Rozmowy z mamą wyglądały tak, że była zainteresowana tym co mówię ale tylko do chwili gdy w pobliżu nie pojawił się mój brat. Ucinała rozmowę i szła do niego. Jak skończyli wraca i pytała co mówiłam. A mi już nie chciało się gadać. Miałam do niej trochę żalu. Kocham rodziców ale to nie taka miłość jak do dziadków.
I wiecie co dopiero gdy Tomcio pojawił się na świecie, taki mały cudowny Aniołek w moich ramionach, taki uśmiechnięty i cudowny,... i nagle ta diagnoza w Warszawie, gdy Tomek miał 4 miesiące – nie da się nic zrobić, mama on nie jest do intubacji, nie do operacji, on w każdej chwili może umrzeć a my nic nie będziemy mogli zrobić, możemy tylko czekać na cud.... wtedy dopiero zrozumiałam jak moja mama patrzyła na mojego brata. Jego życie było dla niej tam samym co dla mnie życie Tomcia. Drżała i drży nadal o każdą sekundę jego życia. I ja robiłabym to samo.

Wszystko można sobie wytłumaczyć i zawsze można znaleźć w każdej złej sytuacji coś dobrego.
Mój poród był bardzo ciężki, prawie umarłam, lekarze zastanawiali się które z nas ratować przez cc. Ale się ocknełam i urodziłam w 15 min, punktualnie o 2.00, choć na porodówce leżałam 12 godz. Lekarze tego „incydentu” nie wpisali w kartę, po co, przecież wszystko skończyło się dobrze. O 7 rano obudziła mnie szarpiąc pani psycholog, żeby porozmawiać o wadzie dziecka i o tym jak sobie poradzę. Ruch głową powodował zawirowanie otoczenia i mgłę przed oczami. Ale co tam trzeba było pogadać. W ogóle nie mogłam się skupić na tym co ona mówi – miała wielkiego zeza, jedno oko na lewo drugie na prawo i wielkie okulary, i nawet nie byłam pewna czy na mnie patrzy. Zbyłam panią krótko. Wiem, że dziecko ma wadę i wiem jaką, wiem jak ją leczyć i wiem gdzie, wiem o wadzie od 23 tyg ciąży, wiem że może umrzeć w każdej chwili. Lepiej niech mi pani powie jak mój Tomcio, gdzie jest, ile waży, jaki jest długi i czy oddycha samodzielnie. I konsternacja pani doktor, nie wiem, przyjdzie lekarz pediatra to wszystko wyjaśni. Przez najbliższe dwie godz. Zaglądali lekarze i pielęgniarki i nikt po moim pytaniu szybko wychodzili mówiąc przyjdzie lekarz to powie. Te dwie godz. wydawały się wiecznością, pełną strachu i niepokoju. Obok matka karmiła piersią, druga trzymała w rękach niemowlę, a ja choć próbowałam nie byłam w stanie się podnieść. Mąż przysłał zdjęcie Tomcia przed 9 z dopiskiem nasz piękny Synuś. Aż się poryczałam.
Lekarz przyszedł o 10, gdyby nie mąż dostałabym chyba zawału, i jedyne o czym mówił to że wyglądam jak śmierć na chorągwi i takie mam badania, przetoczenie krwi i antybiotyk. Dopinałam się ale do dziecka puścili mnie dopiero następnego dnia, z obstawą pielęgniarki i windą dla personelu.
Te wspomnienia, te przykre i wiele innych, są pomocne – będę mądrzejsza na przyszłość-wybiorę inny szpital bezpieczniejszy dla dziecka, ale teraz nie chce myśleć o tym, bo nie muszę.
Myślę o tym, co cudowne. Przeżyliśmy poród oboje. Tomcio się rozpłakał i położyli mi go na brzuszku. Był spokojny i piękny, piękny jak Aniołek. Te małe rączki, piękne czarne oczy i czarne kręcone włoski. Ten uśmiech i spokój. To chcę pamiętać i wspominać z porodu. I kiedy myślę o porodzie myślę tylko o tym.
Tomcio dla bezpieczeństwa był karmiony sondą dożołądkową. Pewnie że na początku była to tragedia. Rurka wychodząca z noska Tomcia, przyklejona przez cały policzek aż do ucha wielkim przezroczystym plastrem na cały policzek. Sam widok wywoływał łzy. Rurka a nie butelka czy pierś. Ale co tam. W tym też było coś dobrego. Rurkę przyklejaliśmy małymi plasterkami, po nosku do czoła – jak na zdjęciu w epitafium, i już Tomcio wyglądał lepiej i nie miał odparzeń. Karmienie też miało swoje dobre strony. Dostawał mój pokarm a to najważniejsze. Nie musiałam go budzić aby zjadł więc Tomcio brykał w dzień a spał w nocy od 21 do 9.30. Jak Złote dziecko. Uwielbiał przytulanie i spanie na nas – wymagał spania w pozycji bardziej pionowej, więc nasze ciało pasowało idealnie. Przez to był rozpieszczony ale sam w łóżeczku też potrafił spać.
Sonda – trzeba było ją oczywiście wymieniać. Ale to też nie problem. Mamy koło siebie szpital z pogotowiem ratunkowym, zgłaszaliśmy się na Izbę, a tam znali Tomcia wszyscy i nie miało znaczenia o której przyjedziemy, nawet o 3 rano. Tomcio był stałym bywalcem i rekordistą w ilości przyjęć na Izbie – nawet druków nie wypisywali, wkładali sondę, badali i wracaliśmy do domu. Byłam dumna że wszyscy znają mojego Małego rekordzistę. A poza tym Tomcio uwielbiał jazdę samochodem.
Oddychanie Tomcia. Tomcio chrapolił gdy spał. To oznaczało że wszystko jest ok., gdy przestawał trzeba było panikować. Pomagało klepanie i noszenie. Więc tak robiliśmy.
Pobyt w Warszawie też nie był łatwy i mogłabym tu litanie wypisać złych wspomnień. Oddając chociażby Tomcia w ręce anestezjologa przed blokiem operacyjnym, przed pierwszą próbą intubacyjną, czułam się wstrętnie. Wziął moje dziecko i drzwi się za nimi zamknęły a ja umierałam ze strachu o jego życie. Dostałam go spowrotem po kilku godzinach. Miał usta i dziąsła całe obtarte i zakrwawione, był napuchnięty i obolały, krew wyciekała mu z buziaka, wymagał rurki z tlenem w nosku, kolejnej rurki dużo grubszej i większej. Dostał oczywiście czopki przeciwbólowe i nasenne, bo strasznie płakał, z bólu bo to musiało potwornie boleć nawet gdy przełykał ślinę, bo przecież przez gardło pchali rurkę intubacyjną. A ja siedziałam przy nim i mogłam tylko patrzeć, jak moje dziecko śpi spokojne. I kolejne próby intubacyjne. I powtórka z bólu i łzy. Ale nie to chcę pamiętać. Chcę pamiętać jego uśmiech, te cztery m-ce jak rozrabiał w domu, te cztery, które rozrabiał w szpitalu, chcę pamiętać jakie rozbił postępy, jakie miał nawyki, którego misia lubił przytulać i spać z nim, a którym się bawił. Chcę pamiętać co robił jak się budził, jak odliczał paluszki, jakby sprawdzał czy ma wszystkie, jak machał nóżkami, jak kopał w barierkę, jak uwielbiał być trzymany pod pachy i tuptać nóżkami jakby chciał chodzić, kąpiele i zabawy. Jego chce pamiętać a nie to piekło, które przeżyłam jako matka.
Ja po prostu chcę cieszyć się tym że Tomek był, że istniał, tym jaki był, jak wiele radości i uśmiechu wniósł w nasze życie, chcę wspominać to jaki był silny i dzielny, jak walczył o swoje życie i jak kroczył przez nie z uśmiechem.
Chcę zapomnieć o tym piekle, które ja przeżyłam jako matka.
Kiedy płaczę – płaczę z tęsknoty, że nie pogłaszcze mnie po twarzy, że się do mnie nie uśmiechnie, że się nie położy na mnie i nie uśnie. Że nie powie „mamo”.

O bólu matki każdy zapomina i nikt nie mówi. Ale czegóż oczekiwać. O tym co czuła i przeżyła sama Maryja – Matka Jezusa też nikt nie mówi. A czy ona nic nie czuła? Na pewno czuła. Urodziła dziecko i wiedziała że będzie musiała je oddać Bogu wtedy gdy on tego zażąda i oddała. I żyła z tym do końca swoich dni. Jak? Tego też nikt nie wie i nikt o tym nie mówi. Nikt nie przejął się jej bólem i jej cierpieniem. Więc ja nie liczę na to że ktoś przejmie się tym co ja czuję, i tym jaki ból noszę w sercu, jaką czuję tęsknotę za Synem i ogromną miłością go darzę.
Czemu Maryja miała tylko jednego Syna? O tym też nikt nie mówi i nikt tego nie wie.

Wierzę w to że jeśli Matka Boska oddała swojego jedynego Syna Bogu to wiedziała co robi, była przecież „wybrana z pośród wielu”. Wierzę, że jeśli jej dziecko jest tam szczęśliwe i kochane to moje również. Moje i każdej z was. Wierzę że Nasze dzieci naprawdę są w Domu pełnym miłości i szczęścia, w Raju, o którym mówi nasza wiara.

I tak naprawdę każda z nas jest „wybrana przez Boga”. Moje dziecko miało wadę 1:1.000.000 z takimi elementami, że nie dało się nic zrobić (choć ta wada jest uleczalna) i żyło tyle ile chciał Bóg. Każdej z nas dziecko miało jakąś nietypową odmianę choroby, tak nietypową że nie dało rady nic zrobić, nie dało się pomóc.
Zastanówcie się, ile dzieci z podobną lub taką samą wadą, jak ta którą miało wasze dziecko, nadal żyje? Mnóstwo. Czemu Bóg nas wybrał? Nikt tego nie wie. Może po to byśmy zrozumiały że strata dziecka, niezależnie od jego wieku, boli tak samo. A zatem teraz drogie Mamy Aniołków wiemy jako jedyne co czuła Matka Boska patrząc na śmierć Syna, co czuła gdy jej Syn odszedł do Raju a ona została tu na Ziemi sama ze swoją miłością i tęsknotą.

Nasze Dzieci nie umarły one po prostu wróciły do Domu Ojca, wróciły do Raju – tak jak napisałam na początku.

P.S. Przepraszam że tak późno ale komputer mi się rozłączał z siecią. Pozdrawiam.
Sorki że tak się rozpisałam, i za chaotyczność myśli. 
buleczka

Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008)
http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl

  Temat Autor Data
  Re: Tomcio - 22.06.2007 - 14.02.2008 - Alex buleczka 28-08-2008 22:50
  Re: Tomcio - 22.06.2007 - 14.02.2008 - buleczka Aleksandra Pietrzyk 29-08-2008 01:36
  Re: Tomcio - 22.06.2007 - 14.02.2008 - buleczka i Alex Mama Angelisi 29-08-2008 09:17
  Re: Tomcio - 22.06.2007 - 14.02.2008 - alex buleczka 29-08-2008 14:30
  Re: Tomcio - 22.06.2007 - 14.02.2008 - dziewczyny buleczka 29-08-2008 14:31
*  moje przemyślenia buleczka 30-08-2008 15:29
  Re: moje przemyślenia Mama Angelisi 30-08-2008 18:56
  Re: moje przemyślenia-Agata buleczka 31-08-2008 09:54
  Re: moje przemyślenia-Agata buleczka 31-08-2008 10:09
  Re: moje przemyślenia-Agata buleczka 31-08-2008 10:09
  Re: moje przemyślenia buleczka Aleksandra Pietrzyk 31-08-2008 05:34
  Re: moje przemyślenia buleczka-alex buleczka 31-08-2008 10:45
  Re: moje przemyślenia buleczka-alex Mama Aniołka Hubercika 31-08-2008 16:40
  Re: moje przemyślenia-do wszystkich buleczka 31-08-2008 17:23
  Re: moje przemyślenia-do wszystkich madlen30 02-09-2008 19:19
  Re: moje przemyślenia-madlen buleczka 03-09-2008 21:44
  Re: moje przemyślenia-alex buleczka 05-09-2008 11:58
  Re: moje przemyślenia buleczka Aleksandra Pietrzyk 05-09-2008 17:04
  Re: moje przemyślenia madlin Aleksandra Pietrzyk 05-09-2008 17:06
  Re:dorota dorota(mamaOSKARKA) 23-10-2008 16:26
  smutne myśli mnie naszły buleczka 14-09-2008 20:55
  Re: smutne myśli mnie naszły madlen30 14-09-2008 21:17
  Re: smutne myśli mnie naszły ciocia Filipka 14-09-2008 22:53
  Re: smutne myśli mnie naszły Aleksandra Pietrzyk 15-09-2008 02:11
  Re: smutne myśli mnie naszły-Alex buleczka 15-09-2008 15:11
  Re: smutne myśli mnie naszły-ciocia buleczka 15-09-2008 14:42
  Re: smutne myśli mnie naszły - madlen buleczka 15-09-2008 14:31
  Re: smutne myśli mnie naszły EwelinaW 15-09-2008 09:37
  Re: smutne myśli mnie naszły buleczka 15-09-2008 15:22
  Re: smutne myśli mnie naszły Aleksandra Pietrzyk 15-09-2008 15:46
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora