Dziś idąc do pracy intuicyjnie coś mi kazało nie zdążyć na ten autobus co zwykle. Widziałam jak jedzie ale coś mi mówiło - jak pojedziesz następnym to się trochę spóźnisz i nic się nie stanie. Widziałam autobus i gdybym podbiegła wsiadłabym w niego ale nie zrobiłam tego. Gdy doszłam na przystanek siedziała tam starsza Pani. Spojrzałam na jej twarz - był na niej wymalowany smutek, cierpienie, bezsilność i jakiś taki dziwny żal. Po chwili Pani spytała czy nie mogłabym jej poratować czymś bo nie ma na leki i insuline. Wyjełam 10zł (tyle miałam przy sobie) i dałam, ona pokazywała dokumenty jakby chciała się wytłumaczyć że nie prosi z byle powodu. I spytała czy napewno daję jej aż tyle, bo może sama nie będę miała. Prosiłam żeby wzieła, ja sobie paradzę. Zrobiło mi się jej tak strasznie przykro - miałam wrażenie że jej wstyd że musi żebrać. Pani odmówiła piękne podziękowanie do Dzieciątka Jezus a ja myślałam że się poryczę. Zapalił papierosa, to jedyna rzecz przy której jestem w stanie opanować zdenerwowanie i nie poryczeć się - działa jak lekarstwo, jak ukojenie. Pani zaczeła opowiadać o sobie. Ma dwie córki niepełnosprawne, mąż ją zostawił, córką ktoś zrobił dzieci, i ona teraz ma na głowie czwórkę wnucząt, cudownych dzieci, które jej pomagają, ale tylko jedno ma 18 lat pracuje. Najmłodsza wnuczka miała wypadek. Potrącił ją samochód na przejściu na zielonym świetle. Leży pod respiratorem, z móstwem rurek. Miałam z zaskoczenia taki kołek że słuchając potoku słów starszej Pani nie wiedziałam co powiedzieć. Po chwili wydukałam tylko, proszę się nie martwić, trzeba dziękować Bogu że dziecko żyje, że można je było podłączyć pod respirator i uratować, napewno wszystko będzie dobrze i się ułoży, proszę wierzyć. Pani ciągneła dalej - ale te wszystkie rurki na twarzy i ten sprzęt to takie okropne. Powtórzyłam - proszę się cieszyć że dziecku doło się zamontować ten cały sprzęt bo dzięki temu ona ma szansę przeżyć i żyć dalej. I będzie Pani mogła się nią jeszcze cieszyć. Pani - no tak ale ten szpital i sprzęt tak strasznie wygląda. Tak bardzo nie chciałam wspomnieć o Tomciu a ta Pani tak naciskała. Odparłam - tak to wszystko wygląda strasznie ale ratuje życie, to co wygląda dla Pani tak strasznie dla wielu jest marzeniem. Pani popatrzyła. A ja dodałam - Proszę cieszyć się z tego sprzetu, dla mojego Synka on był marzeniem nie do zdobycia. Zpytała z takim strachem w głosie - ale wszystko z Synkiem dobrze. Oparłam - nie Tomcia nie dało się podłączyć pod respirator, pod ten sprzęt, mój Synek zmarł. Panią zatkało. Zaczeła przepraszać i znów zaczeła się modlić do Dzieciątka Jezus. Jakaś Pani stojąca (też wsparła babcię) obok podeszła i objeła mnie, łzy same poleciały. Na to nie byłam przygotowana. Wypaliłam ze dwie fajki, nerwy ustały. Przyjechał autobus. Babcia została na przystanku. buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|