Mi ciągle ktoś mówił że u Tomcia występuje zagrożenie życia, że może umrzeć. Już od 23 tyg ciąży. Wciąż mówiono że kiedyś tak się poddusi że nie wróci sam na własny oddech, że nie da się go odratować bo nie można intubować, a tracheo w jego przypadku jest bardzo niebezpieczne i wykonane na szybko, z konieczności graniczy z cudem, jakim jest jego życie, że zrobienie tego w zaplanowanych warunkach z odpowiednim personelem daje jakieś szanse 5-10%, ale daje szanse. Setki razy widziałam jak mój Synek przestaje oddychać, sinieje, szarzeje, akcja serca zwalnia... czasem pomagało wyjęcie języczka, czasem klepanie w plecki, przekręcenie do góry nogami, uciśnięcie klatki, czasem konieczna była adrenalina, reanimacja... zawsze wracał, sam na własny oddech. Widzisz ja chyba żyłam w przekonaniu, że jak codziennie albo kilka razy dziennie się udawało to zawsze się uda. To że się uda uważałam za oczywistość, równie silnie jak to że dziecko je i pije, czy robi kupe. Kiedy powiedzieli mi że odbarczyli płuca, że one się zasklepiły i zaczeły pracować, że masaż serca nic nie dał, że wielokrotne podawanie adrenaliny nic nie dało, że defibrylacja nic nie dało, że akcji serca nie przywrócono ... i Tomcio zmarł ja nie rozumiałam co oni mówią. Dla mnie to było coś tak nie normalnego, jakby mi ktoś powiedział że widział na ulicy ufoludka zielonego. Dla mnie to ożywanie Tomcia było oczywiste. Nie normalne było że się nie udało. W to było najtrudniej uwierzyć, w to że się nie udało.
Lekarze płakali, przytulali, współczuli... Znał nas cały szpital. Kiedy przyjechaliśmy, nawet szatniarka i panie na izbie przyjęć patrzyły z łzami w oczach, klepały po ramieniu, jedna pani doktor (uwielbiała Tomcia za rozbrajający uśmiech) powiedziała "jeszcze kiedyś będzie dobrze"... wiem że miała rację.
Najwięcej czasu zajeło mi uwierzenie w to że się nie udało przywrócić akcji serca, w to że tym razem straciłam Tomcia na zawsze buleczka
Mama Tomcia (22.06.2007 - 14.02.2008) http://tomuskaczorowski.pamietajmy.com.pl
|