aniao3 napisał(a): > Gdy dowiedzialam sie jak bardzo gleboko moja coreczka moze byc uposledzona (moze - gdyz zdaniem lekarzy szans na przezycie nie bylo), zaczelam myslec, ze lepiej byloby gdyby z nami nie zostala. Dziecko, ktore nigdy nie bedzie w najmniejszym stopniu samodzielne, ktore zaraz po porodzie zatrzyma sie umyslowo na noworodkowym rozwoju, a ktore bedzie rosnac, przybierac na wadze, ktorym trzeba bedzie sie opiekowac, pielegnowac - dzien po dniu, roku po roku... > > Wstydze sie tych mysli, bo mam wrazenie ze stchorzylam, ze ta sytuacja mnie przerosla. Malgorzatka nie miala szans na przezycie. Kochalam ja taką jaka była. Ale myślę, że dużo łatwiej (jakkolwiek strasznie to brzmi) jest mi kochać ją zmarłą, niż gdyby z nami została. Choć może zmieniło by się coś we mnie (cień nadziei na odkupienie za tamte myśli) - bo kiedy ją zobaczyłam bardzo chciałam by żyła - choć była tak zniekształcona... > a
oj aniu, wszystko to co napisałas i ja czułam i czuję, łącznie z przekonaniem, ze nie stanęłam na wysokości zadania. Nawet czasem myslę, ze nie martwie sie tym, ze Piotrusia juz nigdy nie zobacze tylko tym, ze on mogl w jakis magiczny sposob o tych moich myslach się dowiedziec... Pomyślałam wtedy dużo złych rzeczy, niektore nawet powiedziałam na głos i bardzo sie ich teraz wstydzę. Myślę, ze ja Piotrusia kochałam, ale jeszcze bardziej się bałam... Wszystko sie zmieniło przy ostatnim zasłabnięciu, wtedy naprawdę poczułam, ze dam radę i własnie wtedy Piotruś odszedł, tak jakby na to tylko czekał, na tę moją akceptację... Moj mąż czasem zwraca mi uwagę, ze Piotrusia gloryfikuję, więc chyba rzeczywiście łatwiej mi go kochać teraz. Kiedy nie muszę spędzac całych dni w szpitalu, kiedy mam czas na pracę, na zabawę z Marysią, na kino i spacer...Taka się czuję mała... Ech, dobrze, ze powstał ten watek, bo to jest coś co mi nie daje spokoju od dawna, w zasadzie od początku i może będzie mi troche lżej jak sie "wypiszę".
|