Też rodziłam na Polnej. Nie mam złych doświadczeń ze szpitalem. Było w nich dużo zrozumienia dla sytuacji. Zrobili co mogli.
Nam też proponowano aborcję, ale ze względu na moje poglądy, nigdy nie było to dla mnie opcją. Przecież to nie tak, że dziecko magicznie zniknęło by z Twojego brzucha, trzeba by je usunąć w okropny sposób.
Starałam się cieszyć to co było mi dane, każdym kopniakiem, każdym ruchem małej.
Kiedy mała umarła, myślałam, że zwariuję. Każda myśl była skierowana ku niej. Do tego cały czas zgrywałam twardą. Nie chciałam się rozklejać w szpitalu przy obcych, nie chciałam w domu, bo mąż był w rozsypce. Nie chciałam na pogrzebie i tak jakoś przełknęłam to wszystko bez apogeum. Wiem, że to niedobrze, ale nie potrafią naprawdę opłakać jej śmierci. Płaczę, bo dostałam mandat,płaczę na serialu i nawet na głupiej reklamie, ale nie potrafię odblokować uczuć związanych ze śmiercią własnego dziecka.
Co do smutku, to czas leczy rany. Jest się w stanie normalnie zacząć funkcjonować. Na początku miałam wyrzuty sumienia, że coś mnie cieszy. Ale przecież Twoje dziecko nie chce dla Ciebie czegoś takiego. Życia w ciągłej żałobie.
Nie chciałam zapomnieć o tym, że była. Mam jej zdjęcia, mam opaski z rączek. Żałuję, że nie zrobiłam odcisków rączek i nóżek. Pomyśl, czy jest coś co Ty chciałabyś mieć.
|