dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
aniao3  
14-04-2005 08:00
[     ]
     

Myslę o tym od dawna i od dawna zbieram się do tego postu. W końcu bezposrednio sprowokował mnie list mamy na forum chore/strata piszącej o tym ze nie jest w stanie pokohcac swojej ciezko niepelnosprawnej coreczki. Jest to uczucie do ktorego przyznac sie nie wypada - bo mamy chorych dzieci powinny heroicznie dawac sobie rade z codziennoscia i z usmiechem zwalczac wszelkie przeszkody, ale...

Gdy dowiedzialam sie jak bardzo gleboko moja coreczka moze byc uposledzona (moze - gdyz zdaniem lekarzy szans na przezycie nie bylo), zaczelam myslec, ze lepiej byloby gdyby z nami nie zostala. Dziecko, ktore nigdy nie bedzie w najmniejszym stopniu samodzielne, ktore zaraz po porodzie zatrzyma sie umyslowo na noworodkowym rozwoju, a ktore bedzie rosnac, przybierac na wadze, ktorym trzeba bedzie sie opiekowac, pielegnowac - dzien po dniu, roku po roku...

Wstydze sie tych mysli, bo mam wrazenie ze stchorzylam, ze ta sytuacja mnie przerosla. Malgorzatka nie miala szans na przezycie. Kochalam ja taką jaka była. Ale myślę, że dużo łatwiej (jakkolwiek strasznie to brzmi) jest mi kochać ją zmarłą, niż gdyby z nami została. Choć może zmieniło by się coś we mnie (cień nadziei na odkupienie za tamte myśli) - bo kiedy ją zobaczyłam bardzo chciałam by żyła - choć była tak zniekształcona...



Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
Jola  
14-04-2005 09:19
[     ]
     

Aniu, doskonale rozumiem twoje rozterki myślowe.
dziś nie wiem czy łatwiej czy trudniej - wiem jedno, nie umiem już tak kochać, jak kochałam i kocham Sylwię. Moze to bardzo nieprzyzwoicie brzmi, bo spodziewam sie dziecka, dziecka, które jest zdrowe i powinnam właśnie je najmocniej kochać - a nie potrafię.
Tęsknota i zal po odejściu Sylwi sprawiają,ze moja miłośc już taka własnie bedzie. Mocna, silna i nierozerwalna. Moze tak własnie jest, ze kiedy ma się dziecko zdrowe, nadrabiamy miłością do tego które straciliśmy?
Ja kocham to maleństwo które mam pod sercem i chce je urodzić i cieszyć się nim. Chodzić do Sylwi i opowiadać mu o Niej, ale czy to wystarczy?
Wierzę,ze nasze dzieciaki czuwają nad nami, czasem moze się śmieją z naszych ludzkich, niepoukładanych myśli. Wiem,ze pomogą nam w najcięższych momentach życia.

Aniu sciskam i slę dużo radości z opieki nad Michasiem. wiesz, Małgorzatka i inne maluszki Wasze sa teraz bardzo szczęśliwe.
j. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
malomi  
14-04-2005 10:18
[     ]
     

Kochane, Ja co prawda miala troche inna sytuacje, bo moje dziecko oprócz wytrzewienia rozwijalo się prawidlowo. Gdyby tylko medycyna byla na tyle rozwinięta żeby on mógl urodzić się z serduszkiem na wierzchu i operacja załatwiłaby sprawe,moje dziecko oprócz blizn, może słabszego serduszka, słabszych jelit, pewnie byłoby normalnym bobasem. Kocham Go strasznie.
Teraz pojawił się Dominik. Przez pierwsze dni patrzyłam na niego i zastanawiałam się jakby wyglądał jego braciszek. Czy są podobni? Widziałam ile straciłam i tak strasznie tęskniłam za Stefankiem.
Dzisiaj w nocy odkryłam na klatce piersiowej małego guzek. Serce mi stanęło. Czarne myśli zaczęły przychodzić do głowy. Odrazu rozpoczęłam konwersacje z Bogiem że nie oddam mu drugiego dziecka, żeby mi tego nie robił. Dzisiaj w nocy odkryłam te ogromne pokłady matczynej miłości do Dominika. Nie jestem w stanie tego opisać.
Na szczęście okazało się że to fizjologiczna zmiana i mogą się takie guzki w okolicy sutków pojawiać do 3 miesiąca życia.

Dzisiaj w nocy zrozumiałam że obydwu moich synów kocham tak samo, ogromną miłością, której nie da się ubrać w słowa.

 


Malomi....
aniao3  
14-04-2005 20:58
[     ]
     

mi wydawalo sie, ze Michasia (gdy jeszcze byl w brzuszku) kocham "glową" a nie sercem. tak jakby troche "na sile". dopiero gdy wydawalo mi sie ze go strace - dopiero wtedy uswiadomilam sobie jak bardzo go kocham.
A na co dzien... sama nie wiem... to zupelnie inna milosc...
sciskam



Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
Kartoflanka  
14-04-2005 21:24
[     ]
     
aniao3 napisał(a):
> Gdy dowiedzialam sie jak bardzo gleboko moja coreczka moze byc uposledzona (moze - gdyz zdaniem lekarzy szans na przezycie nie bylo), zaczelam myslec, ze lepiej byloby gdyby z nami nie zostala. Dziecko, ktore nigdy nie bedzie w najmniejszym stopniu samodzielne, ktore zaraz po porodzie zatrzyma sie umyslowo na noworodkowym rozwoju, a ktore bedzie rosnac, przybierac na wadze, ktorym trzeba bedzie sie opiekowac, pielegnowac - dzien po dniu, roku po roku...
>
> Wstydze sie tych mysli, bo mam wrazenie ze stchorzylam, ze ta sytuacja mnie przerosla. Malgorzatka nie miala szans na przezycie. Kochalam ja taką jaka była. Ale myślę, że dużo łatwiej (jakkolwiek strasznie to brzmi) jest mi kochać ją zmarłą, niż gdyby z nami została. Choć może zmieniło by się coś we mnie (cień nadziei na odkupienie za tamte myśli) - bo kiedy ją zobaczyłam bardzo chciałam by żyła - choć była tak zniekształcona...
> a




oj aniu, wszystko to co napisałas i ja czułam i czuję, łącznie z przekonaniem, ze nie stanęłam na wysokości zadania. Nawet czasem myslę, ze nie martwie sie tym, ze Piotrusia juz nigdy nie zobacze tylko tym, ze on mogl w jakis magiczny sposob o tych moich myslach się dowiedziec...
Pomyślałam wtedy dużo złych rzeczy, niektore nawet powiedziałam na głos i bardzo sie ich teraz wstydzę.
Myślę, ze ja Piotrusia kochałam, ale jeszcze bardziej się bałam...
Wszystko sie zmieniło przy ostatnim zasłabnięciu, wtedy naprawdę poczułam, ze dam radę i własnie wtedy Piotruś odszedł, tak jakby na to tylko czekał, na tę moją akceptację...
Moj mąż czasem zwraca mi uwagę, ze Piotrusia gloryfikuję, więc chyba rzeczywiście łatwiej mi go kochać teraz. Kiedy nie muszę spędzac całych dni w szpitalu, kiedy mam czas na pracę, na zabawę z Marysią, na kino i spacer...Taka się czuję mała...
Ech, dobrze, ze powstał ten watek, bo to jest coś co mi nie daje spokoju od dawna, w zasadzie od początku i może będzie mi troche lżej jak sie "wypiszę".

 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
MAJ  
27-04-2005 16:11
[     ]
     

Aniu, nie wstydź się swoich myśli!
To jest bardzo ludzkie.
Jest wiele prawdy w tym co napisałaś. Twoja wypowiedź świadczy o dużej odwadze i dojrzałosci. Odpowiedzialne widzenie rzeczywistosci, pozwala nam przewidywać różne sytuacje i nasze w nich zachowania.
Często nie jestesmy pewni słusznosci swoich wyborów, a sądzimy że wiele matek, ktore znalazły się w takiej jak Ty sytuacji podobnie przezywają swój dramat. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
wlekliczka  
27-04-2005 17:27
[     ]
     
aniuo3, co prawda temat niepełnosprawności dziecka mnie nie dotyczy, jednak mam pewne spostrzeżenia na temat miłości do zmarłych i żyjących dzieci, oparte na własnych doświadczeniach.

Każde dziecko kocha się inaczej, zajmuje inne miejsce w sercu. Mój pierwszy synek Noel żył 16 miesięcy, drugi syn Kaj skończył właśnie 2 lata. Nie mogę powiedzieć, żebym któregoś z nich bardziej lub mniej kochała. Kocham ich z taką samą siłą, ale inaczej.

Dla mnie łatwiejsza jest miłość do dziecka żyjącego, bo widzę realne sposoby, aby ją okazać. Z czasem oglądam zdjęcia Noela i nie poznaję na nich mojego syna. Pamiętam go innym i jest mi z tym bardzo ciężko. Cierpię z jeszcze jednego powodu - że ta miłość nie będzie się rozwijać. Jest jak zatrzymana w locie strzała.
 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
zorka  
27-04-2005 20:10
[     ]
     

Aniu, już kiedyś pisałam - też stchórzyłam, wystraszyłam się ciężko być może chorej córki (miała 3 wylewy, w tym jeden czwartego stopnia). Pomyślałam, że łatwiej będzie być "mamą nieobecnej" niż "obecnej nieprzytomnej" itp, itd.

Teraz dałam sobie do tamtych myśli prawo, przytuliłam tę małą, wystraszoną dziewczynkę w sobie i pozwoliłam sie jej bać.

Co do drugiego dziecka - miłość stała się powinnością, szła z głowy... Nie mogłam wprost w to uwierzyć, bo przecież tak pragnęłam tego maleństwa... Czułam, że mam w sercu obszar - pustynię, że coś we mnie uschło, że nie wpuszczę już nigdy w to miejsce nikogo - szczególnie bliskiego. Działałam bez zarzutu - na zewnątrz. Byłam opiekuńczą, troskliwą mamą, mężnie stawiałam czoła kolejnym pobytom Bartusia w szpitalu, kolejnym wizytom lekarskim...
Przytulałam, głaskałam, bo wiedziałam, że tak trzeba. Za bardzo poraniła mnie strata Małej i pobyt (w ciąży z Bartusiem) w szpitalnym piekle.

Ucieczka ...od czucia stała się sposobem, by nie dać się zranić totalnie.
Postawa.. tak na zapas.
Dziś Bartolini ma półtora roku. Kocham go coraz bardziej, zaczynam tęsknić. Dziś pierwszy raz dał mi nieudolnego buziaka. Wciąż nie wierzę, że sprawiło mu to przyjemność, że stało się naprawdę, że miało być dla mnie.

Ciężka ta nasza droga, Aniu, ale też pełna nadziei...
 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
jaewa1  
22-01-2006 22:18
[     ]
     
Nie wiem co myślałabym na ten temat tuż po śmierci Amelki, ale dzisiaj, gdy minęły prawie 2 lata wiem, że kocham ją miłością idealną i że nic tej miłości nie zakłuci.
Moja córeczka była zdrowa, więc rozważania mogą dotyczyć codziennego życia i zwykłych spraw, w których nie ma żadnych problemów, tak by było gdyby tylko była

Ewa,
Amelka Aniołek 2.04.2004 http://www.republikadzieci.org/problemyiniepokoje/strata/pamiec26.htm
Błażej 26.04.2005
i majowy synek

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mamapiotrka  
27-01-2006 21:59
[     ]
     
Przepraszam, że tak tu wtargnęłam... przypadkiem. Mój upragniony synek żyje i ma się dobrze, ale w 12 tyg. ciąży prawie poroniłam. Brałam b. dużo leków i kiedy wszystko się uspokoiło, zaczęły nachodzić mnie czarne myśli, czy urodzę zdrowe dziecko. I wiecie, doszłam do pewnego wniosku, że ja, przyszła matka, która jestem całym światem dla niego, mogę się stać agresorem. I chyba rozumię o czym mówicie. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
Sylwia M.  
04-03-2006 12:22
[     ]
     
Zgadzam się z Tobą w 100%. Wielokrotnie(13 razy) miałam okazję przebywać w szpitalach wraz z moim synkiem Pawełkiem, a później przez 3,5 miesiąca towarzyszyłam mojej córeczce Darii na Oddziałe Intensywnej Terapii. Widziałam ogromny ból i cierpienie moich dzieci. Tego po prostu nie da się opisać, co wtedy czułam. Miałam żal do siebie, że powołałam do życia dzieci, które były skazane na cierpienie. Myślę i wiem to z autopsji, że lepiej jak dzieci chore odchodzą od razu - po urodzeniu. Tyle widziałam dzieci chorych i porzuconych przez swoje matki po porodzie, aż serce mi się krajało. Płakałam nad swoim losem i losem tych osamotnionych dzieci 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
a.zaborowska1  
23-03-2006 10:06
[     ]
     
Czy czasami nie łatwiej kochać zmarłego dziecka ?!
Gdy byłam w ciąży zastanawiałam się - jak to będzie pokochać następne moje dziecko. Z Andżeliką byłam już prawie 6 lat i niewyobrażałam sobie podzielić tej miłosci. No to los mi wytłumaczył tak dobitnie. A teraz nie dość że wiem jak to jest to mogę powiedzieć że kocham, kocham bardzo swoją drugą córcie i bardzo za nią tęsknie. I jak idę na cmentarz to myślę że to nie tu jej miejsce powinna leżeć w naszym małym mieszkanku w łóżeczku czyściutkiej pościeli... i jak Andżela mnie wkurzy to myślę że nie zdaje sobie sprawy z tego co ma (jest jeszcze mała) Ona ma wszystko a tamta nic oprócz tej tęsknoty mojego bólu i płaczu.
Czasami myślę że jestem wyrodną matką! 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
bebla  
04-06-2011 22:16
[     ]
     
Ciekawy temat. Podbijam i jednocześnie komentuję.

Rzeczywiście ta miłość jest zupełnie inna. Mogłabym z każdego posta coś skopiować i przyjąć za moje słowa.

Dla mojego zmarłego Krzysia mam uczucie nieskażone nieprzespanymi nocami, mdlejącymi rękami od noszenia, smrodliwymi pieluchami i innymi przyziemnymi przyjemnostkami. Jest zdecydowanie wyidealizowane, wyobrażam sobie te chwile, na które szczęśliwe, nic nie przeczuwające ciężarne czekają, czyli przytulanie słodkiego bobo, bobo przy cycu, bobo się uśmiecha, bobo chodzi, bobo daje całusa itd itp. No, stłuczone kolana też sobie wyobrażam, ale zawsze się kończy pozytywnie z uśmiechem na buzi.
Myśli, czy poradziłabym sobie z ewentualnie ciężko chorym dzieckiem (po porodzie okazało się, że Krzyś ma wadę wrodzoną, nie doczekał poważnej operacji najczęściej wymagającej kilku operacyjnych poprawek), a przynajmniej kilku miesięcy w szpitalach i długiej rekonwalescencji z ewentualnym happy endem... Tak, zapytałam siebie o to po wielu miesiącach żałoby. Wcześniej po prostu chciałam, aby żył. Najpierw były to takie chwilki, nie pozwalałam sobie na dokończenie zdania powątpiewania, no bo jak to, tak go kocham, zniosłabym wszystko. Po kolejnych miesiącach pozwoliłam sobie na krótkie przemyślenie sprawy, wyobraziłam sobie nienaturalną pozycję mojego synka wymaganą po tego typu operacji, jak patrzę na jego cierpienie. Kto wie, może bym klęła pod nosem na zły los, że ja taka zmęczona, że w szpitalu niewygodnie, jestem tylko człowiekiem, przecież nie znałabym wtedy tego bólu po stracie.
Za parę miesięcy to będzie już 3 lata. 3 lata 'w te lub we w te', tak piszą o tej wadzie, czyli zbliżalibyśmy się do tego ewentualnego happy endu. Nie wiem, w jakim stanie fizycznym i psychicznym bym była. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a ja znam ból straty, jest ogromny, przeszkadza mi cieszyć się tym, co mam. W związku z powyższym, te moje ponad 2 i pół roku żałoby pozostawia mnie na etapie chcenia, aby Krzyś żył, cokolwiek by było. Moje kochanie jest spotęgowane tym chceniem, tą tęsknotą.

Moje drugie dziecko... Najpierw było jedynie L4 ciążowym. Po pierwszym usg, kiedy zdumiona zobaczyłam ruchliwą istotkę, moje zapodziane poczucie odpowiedzialności odnalazło się, no i się zaczęło. Wyrzuty sumienia, że to jednak moje dziecko, choć takie obce. Dałam sobie czas do końca ciąży na pokochanie go. Naprawdę próbowałam wcisnąć to dziecko gdzieś pomiędzy myśli o Krzysiu, ale to był pierwszy rok żałoby, Krzyś od rana do wieczora, od zmroku do rana... Po pierwszej rocznicy ciąża była już bardzo zaawansowana, powinnam była myśleć o torbie do szpitala, ale ja nadal nie była gotowa i wpadałam w coraz większą panikę, nie czekałam na poród, bałam się tej chwili, jak zareaguję na jej widok, jak to będzie w domu. Coraz bardziej dręczył mnie strach, że ona tez umrze, tyle że nie kochana tak jak Krzyś.
W końcu wyjęli ją, zobaczyłam, usłyszałam krzyk, owszem, ale go nie pamiętam, byłam zajęta wspominaniem zdarzeń sprzed roku, ta sama sala, ci sami lekarze. W domu opiekowałam się, bo to moja powinność, karmienie cycem było, chciałam się uwiązać, czy uwiązać wzajemnie, chciałam się nauczyć tej bliskości przez obowiązek, bo tak poza tym to wcale nie chciało mi się małej przytulać. Nie całowałam, wygłaszałam teorie, że to niehigieniczne, wcale mi tego nie brakowało. Niestety nie ominął mnie strach o życie małej, ślęczałam nad nią wpatrując się w klatę czy się unosi, czy też stojąc z drętwiejącą ręką i paluchami przy nosie czekając na powiew z małych nozdrzy, zdarzyło mi się potrząsanie nią, kiedy nie byłam pewna, czy oddycha, po kilka razy sprawdzałam monitor oddechu czy aby na pewno działa, czy włączony.
Mam takie zdjęcie, kiedy mała szczerzy się do mnie całą buzią. Szczególne zdjęcie, bo tego dnia właśnie pękłam, zdałam sobie sprawę z tego, ile mam dla niej uczucia, wyściskałam, wycałowałam, wyuśmiechałam, wyśmiałam... nareszcie, po prawie 4 miesiącach razem twarzą w twarz. Odetchnęłam, wreszcie była legalnie moją córką.
Za chwilkę będzie miała półtora roku. Wszędzie jej pełno, jej śmiechu, żartów, mądrych i niemądrych decyzji, psot, upartości, marudzenia. Ogólnie mówiąc jest ona, ja zanikam. Jeszcze nie przespałam spokojnie nocy, mała budzi się po kilka razy, jestem przemęczona, zapominam dat, słów, liczenie jest trudne, małżeństwo jest, ale go nie ma.

Ostatnio napisałam publicznie coś takiego i to właściwie jest podsumowaniem powyższej pisaniny, więc skopiuję:
'Znowu jest źle. Kolejna słabo przespana noc, mała marudna, wymagająca... Krzyczałam na nią. Tuliła się do mnie, szarpała za ubranie, żebym wzięła na ręce, a ja nie miałam ochoty na nią patrzeć, zajmować się nią, odpychałam ją.
Teraz śpi obok, głowa wtulona we mnie, gniecie mnie, przeszkadza. No przecież kocham ją bardzo i mam ją obok siebie a myślę o tym, jak bardzo bym chciała przytulić Krzysia.
Co za koszmarne życie.' 
------------------------
Krzyś 36tc ur.29.10.2008 zm.30.10.2008
Agnieszka ur.17.12.2009
Karolek zm...(16tc?) - ur.11.08.2013 21tc
Jacuś ur.14.08.2014

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
04-06-2011 23:31
[     ]
     
Czytałam posty i niektóre mamy tak jak ja nie straciły dziecka. Nigdy siebie nie wyobrażałam jako matki. Jak A powiedział dziecko, po prostu stwierdziłam, że mam 25 lat i że może być.
W 2 mc A nas zostawił. Jak nie zobaczyłam tętna, wyszłam z uśmiechem na twarzy. Gdzieś wzbierały wyrzuty sumienia. Chciałam go nie chciałam. Wykonywała, wszystkie badania, ale to chyba wtedy nie była miłość, raczej instynkt.
W nocy chciałam by umarł i żył, nienawidziłam go i kochałam, bałam się, że jak się urodzi to zrobię mu krzywdę, że wyrzucę przez okno. Nie chciałam tego robić, te myśli jednak mnie nachodziły. Wybierałam nr adopcji, ale rozłączałam się wiedząc, że nie mogę go oddać, bo na pewno go kocham, tylko muszę to znaleźć. W 42 tygodniu nie spieszyłam się do szpitala. Leżałam i miałam wszystko w nosie. Nawet to, że się nie rusza. A jednocześnie strasznie się martwiłam o niego. Koleżance napisałam, że jeśli umarł to dobrze, bo go nie chcę. Ona mi spokojnie napisała, że dobrze wie, że tak nie myślę, że mam się wziąść w garść i jechać bo sobie nigdy nie wybaczę. A i owszem, najlepiej umarłabym z nim. Mnie się żyć nie chciało z nim czy bez niego. Pojechałam. Urodził się. Zabrali go, bo był siny. Leżałam i wsłuchiwałam się w płaczące gdzieś noworodki. Z jednej strony bałam się o niego, a druga strona mówiła "mam to w dupie". Jak leżał potem w inkubatorze wiele razy śniło mi się że umarł. Wtedy bałam się. Płakałam non stop. Jak szalała aparatura byłam obok. Ale jak było lepiej to powiedziałam pielęgniarce, że chce iść do domu, bez niego. Że nie chcę tu z nim być. Że mają mnie wypisać. Jak będzie zdrowy to niech zadzwonią, może go odbiorę. Odwróciłam się na piecie i poszłam na salę. Tam wyłam z żalu, że takie coś wyszło z moich ust. Mój biedny synek... niewinny... malutki... i ta bezradność.
W domu opiekowałam się...no wszystko miał, i był tulony, opiekowałam się wzorowo. Tylko czasem jak tak długo płakał, to wychodziłam z pokoju... i mówiłam na głos, żeby się udusił, żeby go nie było, że go nie chcę, że oddam, a jednocześnie nie spałam w nocy patrząc czy oddycha, a w dzien spał w moich rękach. Nie odstępowałam na krok. Potem sepsa, kwasica, odwodnienie. Klinika. I tak w kółko jakiś problem. Myśałam czemu Boże skoro go urodziłam to od początku problemy, a przecież jestem z tym sama. Dziś wiem. Udowodniono mi jak bardzo bym cierpiała gdyby moje słowa były wyrocznią, gdyby sprawdziły się. Nabrałam do swojego życia dystansu. Pewnie, że i w czasie ciąży i po te myśli nie były non stop. Ale zjawiały się natrętnie, pozbawiając w samoocenie jeszcze większe braki, pustkę. Panna Nikt. Otuchy dodały mi słowa znajomego, że najbardziej krzywdzimy tych których kochamy i staramy się "nie kochać" tych , których nie chcielibyśmy najbardziej stracić. Mówimy tak, bo tak łatwiej, bo to pestka. co do dziecka niepełnosprawnego (jeden z lekarzy na patologii noworodka coś tam sugerował z powodu obniżonego napięcia) to wyobrażałam go sobie jako malucha. Pracując w Ośrodku i znając jak to wygląda, nie chciałam wyobrazić go sobie potem, nie potrafiłam, nie chciałam. Wtedy wolałabym go stracić, przynajmniej do czasu aż bym sama nie umarła, żeby w takim ośrodku nie był. Od matek chodzących na rehabilitację dzienną kiedyś usłyszałam, że kochają swoje dzieci, ale dla samych dzieci a nie ich egoistycznej matczynej miłości lepiej żeby ich nie było. Relatywizm w mojej wypowiedzi straszny.
Podsumowując mam do siebie żal i pretensje o własne myśli, bezwzględność wypowiedzi. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
sylwia1975  
05-06-2011 11:18
[     ]
     
Dobrze ze ten watek zaistnial,kiedys pisalam na forum tu,na temat o tzw terminacji ciazy,nie pamietam dokladnie gdzie,zostalam niemal ze skamieniowana,po mojej wypowiedzi o tzw gatunku zycia czlowieka,................ za jak ja jestem za zeby zabijac zarodki czyli chore dzieci,pamietam swoja odpowiedz ze nikt nie wiem jak chore moze byc dziecko i ze jezeli ma lezyc i nic z tego zycia nie mniec,to po co mu zyc,oczywiscie nie chce byc panem bogiem i nie potepjam ludzi i dzieci oto ze zyja,zyja bo maja prawo,aczkolwiek ja osobiscie chcialbym aby moje dziecko bylo szczesliwe i moglo sobie dac rade bezemnie,jak kiedys mnie zabraknie.EH ciezkie rozwazania,i temat tez. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
Dodis  
05-06-2011 12:02
[     ]
     
Kiedyś ktoś mi zadał pytanie jak straciłam córeczkę że może lepiej iż tak się stało niż miało by się urodzić chore,byłam zła za te słowa ponieważ ja już wiedziałam że kochałabym je takie jakie by było bo to moje dziecko,jednak ludzie nie mieli na myśli wtedy że musiałabym wiecej czasu poświęcić tylko że ono by mogło cierpieć. A zwłaszcza co by było gdyby nas zabrakło.Nie potępiam nikogo i pamietam Sylwia jak zmieszano ci e z błotem. Ale na siłe nie da się nikogo pokocha c,niestety czasem prawda jest na tyle bolesna że czasem nawet własnego chorego dziecka.Mama Natalki ur/zm 05.03.2010 i synka pod sercem 37tc 
D.Czekaj

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mama_ani  
05-06-2011 12:15
[     ]
     
Bardzo mnie poruszył Twój post, bardzo szczery.. 
WSZYSTKO JEST ŁASKĄ

www.agnieszkamamaani.blogspot.com
Aniusia, ur.2.03.2011, zm.12.03.2011

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
05-06-2011 13:19
[     ]
     
A dla mnie to smutne...Nie wiem, jak można nie kochac własnego dziecka, bo po prostu nie wiem...
Smutne, że dziecko, które pojawia się na tym świecie tak krótko, bo tylko w łonie, albo krótko po za nim...nie otrzymuje miłości...
Dla mnie to smutne i niepojęte...Szkoda mi takich "matek", w którycjh nie narodziło się uczucie bezwarunkowej miłości, która pozwala kochać niedoskonałość...Przykre, że ludzie akceptują tylko to,co ładne...

Mama Królewny Zuzi(*)
i Księżniczki Natalki
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
05-06-2011 13:52
[     ]
     
Wiesz, nie uważam, żeby osoba która przeżywa tego typu rozterki co w postach nie kochała. To właśnie trochę irracjonalne, trochę dziwne, ale takich postów, wyrzutów sumienia itp. nie można mieć nie kochając naprawdę i bezwarunkowo. Gdy się kogoś nie kocha to nie ma się żadnych rozterek. Żadnych wątpliwości.
Ot miłość trudno zdefiniować, nie można jej różnicować, nie można mówić kto bardziej, kto mniej, ale jeśli się coś odczuwa inaczej często pojmujemy że mniej, że gorzej. Inną rzeczą jest strach, wyparcie wszystkiego.
Być może jesteś jedną z tych matek, która złego słowa nigdy nie powiedział. Taką, która nie żałuje żadnej myśli. Ale ja nie. Niedawno stanęłam z moimi ówczesnymi i nie tak dawnymi myślami twarzą w twarz. Potrafię o tym mówić, jeszcze nie potrafię swojego zachowania zaakceptować.
Uważam, że każdy ma prawo do takich myśli, do takiego samopoczucia. Jednak sama jeszcze nie dałam sobie do tego prawa.
Zapominasz też o innych rzeczach rządzących psychiką ludzką. Ludzie skladają się z emocji, które często trudno opanować. Jeśli ktoś nie ma emocji to musi być z kamienia. Miłość nie jest jedyną rzeczą którą doświadczamy w ciąży i nawet ta najbardziej upragniona, zdrowa ciąża staje się przyczyną np. myśli samobójczych w skutek np. depresji.
Skoro "bezproblemowe" kobiety po porodzie wpadają w taką odchłań, potem są na lekach, nie umieja nawet podejść do dziecka, nie chcą go widzieć, to mimo tego zachowania, żaden psycholog ani psychiatra nie powie, że ta kobieta nie kocha. Ta kobieta ma np. depresję.
Życzę Ci więc abyś nigdy tak skrajnych uczuć nie musiała doświadczać, wiem, że też wiele przeszlaś, ale takie rzeczy dopadają z znienacka, bez pytania. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
05-06-2011 14:01
[     ]
     
dla mnie to po prostu smutne i przykre. I wybacz, ale współodczuwam ból z matką,która zmaga się z walką o każdy ułamek szczęścia dla swojego chorego dziecka, z tą, która potrafi się ze swoim dzieckiem pożegnać. A nie z tą, która idzie emocjonalnie prostszą ścieżką.

Mama Królewny Zuzi(*)
Księżniczki Natalki
i..................:)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
05-06-2011 14:29
[     ]
     
Nie sądzę aby emocje były łatwe, bo to jest coś na co często nie mamy wpływu.
Mogę mówić o swoim przykładzie i mimo gróźb a nawet przekupstwa nie usunęłam ciąży. A mam dostęp. Robiłam wszystkie prentalane płatnie. Chodziłam do trzech lekarzy, wybrałam najlepszy szpital, sama kompletowałam wyprawkę, walczyłam o każdy dzień mojego syna, o każde badanie, to dzięki moim reakcją żyje. Żyje bo mi się chciało, bo jak mnie odeslali z jednego szpitala pojechałam do drugiego. Ma i miał wszystko. Najlepszy wózek, najbezpieczniejszy fotelik. Dla niego nie kupuję sobie nawet środków przeciwbólowych i tabletek. Dla niego zgłosiłam groźby na policji, ja bym sobie poradziła jakby mnie A uderzył, on nie. Dla niego w 30 tyg. jeżdziłąm do upadłego żeby ktoś go uratował. Dziś wiem, że robiłam i wszystko co robię to z miłości.
Ale jest też ta ciemna strona, te myśli, to wszystko co się ze mną działo.
Jeśli by był niepełnosprawny pewnie byłabym z nim i walczyłam. Nie wiem co bym zrobiła gdybym dowiedziała się że jest chory wcześniej.
Możesz współczuć w bólu komu chcesz, możesz myśleć co chcesz. Jednak moim zdaniem brak tolerancji i zrozumienia dla innych jest gorszy od wielu innych rzeczy.
Najłatwiej się jedynie łączyć w bólu, trudność sprawia zrozumienie czegoś, a konkretnie uczuć, których nigdy sie nie czuło. Widocznie nie masz o nich pojęcia wcale. Empatia to umiejętność wczucia się w drugą osobę bez powiązań z własnymi przeżyciami. Nie potarfisz tego.
Ja nie rozumiem, jak ktoś może wyrzucić noworodka na śmietnik, bo jest to okrutne. Nie rozumiem jak można rodzić mając 4 promile. Nie rozumiem jak można ćpać. Jest to dla mnie przykre, a jak się ma dzieci to takie historie strasznie uwrażliwiają i potrafię się pobeczeć jak o tym czytam. Ale nigdy nie będę oceniać zachowania osób, ponieważ nachodziły ich złe myśli i miały ochotę coś wykrzyczeć, bo mają ochotę po tym wszystkim poczuc się dobrze i dopocząć. Człowiek to nie wół, który całe życie musi coś dzwigać. W końcu trzeba zacząć jakoś żyć, nie zapomnieć a się pogodzić. Która miłość jest lepsza ta która uwalnia od cierpienia (i nas i dzieci) czy ta ktora rodzi cierpienie? Każda będzie dobra ta którą wybierzemy, ta z którą będziemy potarfili żyć, bo żyć musimy, chcemy. Ja nie chciałabym żeby moje dziecko cierpiało, wiedząc że cierpi i nie ma ratunku, nie chiałabym aby kiedyś zostało samo z obcymi jesli by mnie zabrakło. Jeśli byłby ratunek zaryzykowałabym, jeśli nie być może przerwałabym to, potem pozwoliła odejść. Z szacunkiem z godnością. Tak uważam. Patrzę z perspektywy dziecka. Tak na sucho. Racjonalnie. bez emocji.
Dlatego ja łączę się z wszystkimi, którzy dokonali jakiegokolwiek wyboru.
No i podziwiam bo mało takich nieskazitelnych postaci jak Ty. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?mikew
sylwia1975  
05-06-2011 14:52
[     ]
     
Nareszcie napisalas to ja powinnam,a jakos brakowalo mi jak zwykle slow,dodam do tego ze kochac trzeba i powinno sie ,jestem katoliczka co zadziwi eweline,acz kolwiek ucze sie milosci dojrzalej,tej ktora pozwala wlasnie z milosci odejsc najbliszym. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?mikew
Mileeenaaa  
05-06-2011 18:15
[     ]
     
Kiedy Mareczek się urodził byłam w cieżkiej depresji, traumie. Wlasciwie di dzis lecze sie z tego....

Był na swiecie tak strasznie krótko. A ja nie umialam wykorzystac tego czasu. Ogarnial mnie strach, ból, złość i żal. Nie pożegnałam się do dzisiaj. Niewiem czy kiedykolwiek będę w stanie uporządkować to wszystko.

Wiem jedno, że on był, żył we mnie, a pożniej nagle wyrwali mi go z brzucha i odszedł...

Mam dwóch synów, choć tylko jednego tu na ziemi. Nie odpowiem na pytanie co czują kobiety opiekujące się ciężko niepelnosprawnymi dziecmi. Gdyby Mareczek przezyl bylby ciezko uposledzony ruchowo i psychicznie. Kazdy jego dzień był bólem dla niego i dla mnie kiedy patrzyłam jak cierpi....

Rozumiem i nie potępiepiam.....



Mama Mareczka *10,11,2008 +5,12,2008 (24tc)
Ziemska Mama Marcelka 18.09.2009 (34 tc)
Ostatnio zmieniony 05-06-2011 18:16 przez Mileeenaaa

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?Milenaaa
sylwia1975  
05-06-2011 19:37
[     ]
     
Mysle ze musisz sobie przedewszystkim wybaczyc,ze nie moglas pozegnac sie z synkiem,depresja jest bardzo powazna choroba tez kiedys mnialam w 1998 roku,jak moj ojczym ciezko zachorowal,ehhhhhhhhh te forum to jak oddzial zwiezen.PS mam nadzieje ze sie doczytasz? 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?Milenaaa
tacozapomniała  
05-06-2011 22:52
[     ]
     
U mnie były 4 stany: nie chcę, nie mogę pokochać, kocham bardzo, tracę i nie czuję, żebym kochała po śmierci. Witold był moim trzecim synem, rodzili się rok po roku, więc nie byłam zachwycona kolejna ciążą. Była nawet chwila, mgnienie, gdy pomyślałam, że jężeli znowu, to chyba usunę...Gdy okazało się, że jednak znowu, już tak nie myślałam. Wszystko przebiegało dobrze, kończyłam studia, rodzice pomagali, synek urodził się w terminie, zdrowy, wrócilismy do domu i...Nie czułam tego szczęścia, które towarzyszyło mi przy poprzednich dzieciach. Niby było ok, robiłam swoje, dzieci rosły, życie toczyło sie normalnym torem. Wszyscy kochali małego, ale nie ja. Czasem mama pytała się , czy bardzo go kocham, taki jest cudowny...Coś tam mruczałam, ale w sercu czułam pustkę. Zaczęłam sobie powoli uświadamiać ten brak uczuć, to, ze nie kocham mojego dziecka. PO miesiącu, może więcej, pojechałam na zajęcia na uczelnię i ni stąd, ni zowąd jak grom z jasnego nieba spadło na mnie zupełnie nowe, niespodziewane uczucie - przecież ja bardzo kocham mojego Witusia. Odtąd wszystko się zmieniło. Przestałam czuć się jak wyrodna matka, zaczęłam więcej dbać o małego w sensie psychicznym. Niestety...Zachorował i umarł...Zabrano mi go dokładnie wtedy, gdy go tak bardzo pokochałam. Odebrałam to jako karę - za to, ze go nie chciałam, że nie kochałam od początku, że zaniedbałam. Jak mogłam??? A po jego śmierci straciłam wszystkie uczucia, jakimi darzyłam go wcześniej. Wszystko, co czułam, dotyczyło mnie i mojego przeżywania straty. Dopiero po prawie 30-tu latach, tu na forum dowiedziałam się, że można kochać dziecko po jego odejściu, że można z nim rozmawiać, czcić w różny sposób, modlić się do niego i wciąż kochać.U mnie czegoś takiego nie było. A przecież nie jest tak, że istnieje nakaz kochania - to uczucie jest bardzo osobiste, nikt nam nie każe dziecka kochać, kocha sie albo nie. Teraz nie wiem, czy ja jestem wyzuta z pozytywnych uczuć? 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?Milenaaa
mikew  
06-06-2011 08:39
[     ]
     
Pisałaś, że przez te pierwsze trzy miesiące nie umiałaś pokochać. Chyba większość matek, część tych rzeczy z początku robi automatycznie. Moje koleżanki z pracy (a są przecież pedagogami, oligofrenopedagogami, psychologami z uprawnieniami sądowymi i można by wymieniać) jeszcze jak nie byłam w ciąży jak rozmawiały o sobie, o swoich dzieciach, to często wspominały, że tej miłości trzeba się nauczyć, że nie na każdego i z każdym dzieckiem sobie ją uświadamiamy czy coś w tym stylu. One też, a przecież całym ich życiem są dzieci miały te problemy, że właśnie po około 3 miesiącach jest już taki kontakt z dzieckiem, że człowiek zaczyna kochać. Wcześniej to automat, matka natura nas tak wyposażyła, po porodzie można biegać, nie spać, ale często nie ma w tym uczuć. No mnie te wspomnienia nie pomogły. Już w ciąży byłam u psychologa (innego, bo u koleżanek to wiadomo), nie pomogło mi to. Jak wychodziłam czułam sie obdarta z tego co mogłam ukryć. Głupie uczucie.
Jeśli chodzi o żałobę to chyba nie wiem co mogłabym powidzieć. Może to, że każdy przeżywa ją zawsze sam i zawsze inaczej. Zawsze odpowiednio dla siebie. Niektórym pomaga wspominanie dziecka, kochanie go jako aniołka, innym coś zupełnie innego. Dzieci są już w niebie i są szczęśliwe, i jakkolwiek mama czy tata będa sobie z tym radzić, będzie to słuszne. Kiedyś wcale nie rozmawiano o tym. Mój ojciec ma brata. Dowiedziałam sie nie dawno, że w ogóle był. Zmarł po porodzie. Nikt nigdy o nim nie mówił. Tak wtedy było. Jesteśmy tym czym otoczenie, jesli urodzisz się w arabi będziesz Arabką. Więc piszesz że synek odszedł tak dawno temu, może więc Twoją postawę ukształtowało otoczenie. Ale to nie istotne. Ważne, że dałaś radę, bo to jest najważniejsze dla Ciebie i Twojego synka. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?Milenaaa
tacozapomniała  
06-06-2011 14:36
[     ]
     
Być może jest tak, jak piszesz, mikew. Być może miłości do dziecka trzeba sie uczyć. Dlaczego jednak czułam ją w całej pełni przy pierwszym dziecku, w ogóle wczesniej nie znajac tego uczucia, dlaczego drugiego syna pokochałam od pierwszej chwili, od momentu poczęcia,dlaczego córkę, urodzoną 2 lata po śmierci Witusia pokochałam miłością jak najbardziej dojrzałą, a tego nieszczęśliwego trzeciego synka nie mogłam pokochać od początku? Dlaczego wszystkie mamy na forum piszą, że kochają swoje zmarłe dziecko i zawsze będą je kochać, a ja nie? To nie otoczenie winne, ono dawniej i obecnie jest takie samo, to moje uczucia są jakieś "nie takie". 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?Milenaaa
mikew  
06-06-2011 15:04
[     ]
     
Z tego co wiem to tak samo jak depresja taki i taka miłość nie rodzi się od razu w stosunku do każdego dziecka. Kiedyś tutj był taki link do reportażu o kobietach które straciły dziecko, przejżałam te filmy i znalazłam film o kobiecie która, w sumie tak jak ja urodziła dziecko, zostawiła w szpitalu, ale tak bardzo je już kochała, że wyprosiła rodziców, żeby mogła je mieć przy sobie. Odebrała je ze szpitala. Potem historia się powtórzyła. Jeszcze w drugiej ciąży przygarnął ją przypadkowy mężczyzna, bo rodzice ją wyrzucili za taką drugą ciążę. Po jakimś czasie zostali małżeństwem. Urodziło się im wspólne dziecko. Nie umiała i nie chciała się nim opiekować. A przecież to było "bardziej" chciane. Dziecko płakało a ona stała i się patrzyła i dzwoniła do męża czemu ono płacze. Oczywiście wszystkie czynności typu pielucha bez zarzutu. Dopiero po jakimś czasie odważyła się je przytulić. dziecko przestało płakać i zrozumiała (po kilku tyg.) że je kocha i że ono chiało się przytulić.
Moja koleżanka ma 2 dzieci. Jak urodziła Małgosię to też działała jak instrument. Jak Gocha miała 5 miesięcy to dopiero ją "zaczęła" kochać. Franio był od początku bardzo chory (posocznica) i już po porodzie leciał do kliniki, więc nie skupiała się na miłości ale na strachu. Strach powodował czułość.
Moja znajoma z pracy przy czwartym dziecku miała taką depresję, że nie dotykała go wcale. Dzieckiem zajmowała się rodzina. Strach wg psychologa wzbudził jeden bezdech. Po prostu tak jej organizm zareagował na to.
Z pracy znajome od zawsze mi powtarzały, żebym się nie zdziwiła, bo nie od razu mogę pokochać swoje dziecko. I z każdym jest inaczej. Następne mogę pokochać od razu, a kolejne dopiero potem. To niezależne od nas. I na pewno sfera emocjonalna nie jest prostą drogą. Jej się nie wybiera. Spada na nas nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo skąd.
Ja uważam, że ta miłość gdzieś jest, tylko o niej nie wiemy. Odsuwamy ją z jakichś powodów bliżej nam nie poznanych. Może miałaś sporo obowiązków wtedy. Generalnie wydarzyło się coś co spowodowalo,że czułaś się pusta. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy jak błahy powód potrafi sprawić, że bezwiednie stajemy się "inni".Samo macierzynstwo przecież nie jest proste.A wszędzie się rozpisują jakie jest wspaniałe, że wiesz kiedy to, że wiesz kiedy tamto. Że jak prosto uspać dziecko, jak łatwo je zrozumieć, że już za parę tygodni...a człowiek to czyta i myśli "nie umiem, nie wiem". Jestem zły może? Przecież to moje dziecko, a nie umiem go uspokoić. Nauczyłam sie mówić "nie daję sobie rady". Pozwoliłam sobie popłakać. Stanąć twarzą w twarz z tym wszystkim co myślę i czuję.
Trzeba chyba sobie wrzucić luz, nie zapomnieć ale też nie grzebać w przeszłości. Każdy ma myśli i czucia które uważa za straszne. Obiwnia się bo czegoś nie zrobił, o czymś nie myślał. To wszystko jest drogą. Ale właśnie dlatego jesteśmy ludźmi, dlatego bo mamy emocje, nie tylko pokłady miłości, ale też zwątpienia, gniewu, złości. I trzeba sobie na to pozwolić.
Piszę to sama wiedząc jak trudno się z pewnymi rzeczami uporać, jak strasznie trudno się pogodzić z własnymi lękami, brakiem akceptacji tego co się mówiło, myślało... Nie rzecz w tym żeby to akceptować, ale zacząć myśleć inaczej, bo ta droga temu ma służyć. To było, tak zrobiłam, tak myślałam. Nie podobałam się sobie. Muszę to zmienić. Z przeszłości trzeba brać lekcje, a nie ją zmieniać w teraźnijszość. Dziś wszystcy jesteśmy inni. Nie tacy jak wczoraj. mamy być lepsi jutro. Wierzę, że damy radę. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ? tacozapomniała
morena  
07-06-2011 22:51
[     ]
     
nierzadko kochamy jeszcze przed narodzinami. nieraz nawet na kilka lat przed poczęciem dziecka je kochamy. jest w nas to pragnienie tego dziecka. i to pragnienie go jest jedną z barw tej miłości lub inaczej-jest taką dojrzewającą miłością. piszesz, że Witek pojawił się dość nieoczekiwanie w Twoim życiu. i tym różnił się od swojego rodzeństwa. to wystarczy, by było go trudniej pokochać. miłość do niego się pojawiła, pojawiła się taka myśl, że go kochasz po pewnym czasie. może to jest tak, że ona nie miała okazji dojrzeć, więź nie miała okazji się pogłębić, utrwalić, wzmocnić, bo jak wynika z tego co piszesz, niedługo potem Witek zachorował i zmarł. czasem szukamy jakichś wyjaśnień, doszukujemy się w sobie jakiegoś pierwiastka nieludzkiego, a tym czasem nasze zachowania i odczucia są adekwatne ale w opozycji do nich stoi nasz system przekonań, zasad i wartości, które internalizujemy w czasie socjalizacji (np. że nie przystoi nie kochać własnego dziecka lub że każda matka kocha swoje dziecko niezależnie od czegokolwiek) i stąd mamy pożywkę dla swoich wewnętrznych konfliktów, poczucia winy. Jednak jak zdążyłaś się przekonać na własnej skórze świat nie jest tak czarno-biały. że są pewne sytuacje w życiu, które tą miłość do dziecka komplikują, które utrudniają tworzenie się więzi między matką a dzieckiem-mogą to być okoliczności poczęcia np. przerwana kariera, konflikty z ojcem dziecka, trudne warunki finansowe w rodzinie, młody wiek matki i wiele innych, na tle których rozwija się czasem depresja poporodowa a czasem choroby somatyczne i psychiczne. dlatego wówczas istotne jest wsparcie dla kobiety i okazanie jej zrozumienia dla jej sytuacji, pomoc w odnalezieniu przyczyn tego stanu psychicznego w jakim się znalazła oraz poszukać możliwości zmiany tej sytuacji w samej kobiecie lub na zewnątrz (w środowisku, okolicznościach).
może symboliczna rozmowa z Witkiem lub napisanie do niego listu byłoby w Twojej sytuacji możliwością uwolnienia się od poczucia winy... To tylko pewne propozycje. może masz inne pomysły..?
z pozdrowieniami 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
MamaAdasia  
06-06-2011 15:41
[     ]
     
Inaczej kocham Zuzanne, ta milosc podszyta jest strachem, zloscia i bezradnoscia. Ale tak ucze sie kochac ja tak bezwarunkowo. Nie siedzialam non stop przy inkubatorze, ze wzglednym spokojem przyjmowalam, to, ze ma infekcje. Teraz jest juz inaczej. Moje szczescie szaleje wlasnie w lezaczku i patrzy sie na mnie swoim pieknymi oczetami :)
Kiedy mnie zezlosci, o tak takie male potrafi zalezc za skore przypominam sobie, ze jest Adas i robi mi sie zwyczajnie wstyd, ze zloszcze sie na Zu.
Adasia kocham inaczej, to milosc niepodparta nieprzespanymi nocami, kupami i kolkami. Ale tez niepodparta jego spojrzeniem i bezgraniczna ufnoscia. 

Ania- mama:
Adasia- Aniołka 36tc. 2.10.2008r. [']
Aniołka 10tc., 18.09.2007r.[']

Zuzanny Marty 18.11.2010 32/33tc
i Zofii Agnieszki 27.07.2012 39tc

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
anikia  
06-06-2011 22:07
[     ]
     
ja nie wiem czy gdyby Emilek żył to czy kochałabym go tak mocno jak Wikusia, a moze jeszcze bardziej bo potrzebowałby wiecej czułości i opieki, a moze własnie nie kochałabym go, nie wiem... i nie wiem czy walczyłam o niego z miłosci czy ze stachu przed jego chorobą, pewnie z obu powodów, jedno sobie uswiadomiłam, ze dopoki wierzyłam z Emilkiem bedzie dobrze dzieki operacji, dopoki modliłam sie o jego zycie, dopóty był na tym swiecie, gdy lekarz powiedział że jego stan jest bardzo ciezki i bedzie "roślinką" moja wiara zachwiała sie, poprosiłam Boga albo o cud albo o zabranie Emilka zeby nie cierpiał, i Bog widocznie wybrał łatwiejsza drogę, bo serduszko Emilka przestało bić w trakcie mojego różanca...
mam poczucie ze ja poszłam na latwizne 
-----------------------------
http://funer.com.pl/epitafium,emilek-augustynowicz-zyl-19-godzin,5535,1.html

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
sylwia1975  
07-06-2011 08:42
[     ]
     
CZy widziec jak ktos cierpi i najbliszsi przynim jest latwizna,wyboru nie bylo,wiem to niesprawiedliwe. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
07-06-2011 21:39
[     ]
     
Mikew, odpuść sobie bezpodstawny atak w kierunku mojej osoby. Nie zawarłam w swoim poście złośliwości. W temacie jest pytanie. Ja odpowiadam ze swojego punktu, na podstawie własnych doświadczeń. I tak, łatwiej mi współodczuwać ból osoby, który znam. Nie ma w tym chyba nic nadzwyczajnego, bo raczej nie fair z mojej strony by było, gdybym mówiła "wiem, co przeżyłaś", skoro sama takich emocji nie doświadczyłam. Prawda?
A jeżeli mój post jest "nie na rękę" tym mamom, które czuły w ciąży to, co między innymi Ty. No to truno...Chyba po to zostało zadane to pytanie w temacie, aby poznać różne doświadczenia, a nie tylko mam, które miały problem z akceptacją, czy które się spokojniejsze, że ich dziecko odeszło, a nie jest między nimi chore i ciepiące.

Sylwio, na tym forum nie ma dla mnie znaczenia, jakiego jesteś wyznania. Nie wiem, jaki to ma związek:)

Mama Królewny Zuzi(*)
Księżniczki Natalki
i.................:)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
sylwia1975  
07-06-2011 22:28
[     ]
     
To sie zle zrozumnielismy,myslalam ze ze wzgledow katolickich,tak twierdzisz,jednak sie pomylilam i tak bywa.Oczywiscie kazdy moze powiedziec,co mysli.Lecz mnialam wrazenie i nie ja jedna ze ty potepiasz kobiety ktore z jakiegos powodu (raczej powaznego) musialy rozstac sie z maluszkiem. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
07-06-2011 22:44
[     ]
     
nie, absolutnie nie potępiam.
Ja też musiałam się rozstać, powiedzieć "żegnaj". Później dotarło do mnie, że jej życie byłoby cierpieniem. Trochę razem powalczyłysmy z córką,ale Ona nie chciała tu być. Nie mogłam jej na siłę zatrzymywać.
Jest mi po prostu szkoda i (powtórzę się) smutne to, że może nie narodzić się bezwarunkowa miłość. I choć dla mnie to nie zrozumiałe, bo obce, to nie znaczy, że mam za to kogoś potępiać. Uczuć nie da się zaprogramować rozumem. Nie da się wmówić sercu "kochaj!".

Mama Królewny Zuzi(*)
Księżniczki Natalki
i..................:)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
Ostatnio zmieniony 07-06-2011 22:46 przez EwelinaW

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
08-06-2011 00:15
[     ]
     
Bezpodstawnie oskarżona poczułam się ja, że niby "emocjonalna droga jest łatwiejsza". Ty chyba nie wiesz co piszesz. Tak jakbym sama specjalnie ściągała może do siebie takie myśli. Ja je odganiałam, a że były. Moja wina? Albo kogokolwiek innego?
Możesz mieć soje zdanie na mój temat, ja mogę mieć swoje na Twój temat. Nie ważne kim tam jesteś. Dla mnie temat Ciebie jest zamknięty. Przecież dobrze Ci pożyczyłam na końcu. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
tacozapomniała  
08-06-2011 00:27
[     ]
     
No, no, bo za chwilę trzeba będzie Was uspokajać...A przecież mówimy tu o miłości. 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
08-06-2011 01:26
[     ]
     
Eeeeeeeeee tam uspakajać. Mnie chodzi o to, że ktoś ma pretensje o osąd, a sam osądza. Odpowiedź na pytanie, to odpowiedź nie uwzględniająca jaki mam stosunek do innych, którzy przeżywali coś inaczej. Większość opisała swoje uczucia do dzieci. Jedna z osób opisała swoje uczucia do osób czujących "inaczej". Nie chodzi nawet o mnie, bo mam taką matkę i jestem do tego typu komentarzy przyzwyczajona, ale nie uważam ich za słuszne. Trudniej być chyba osądzanym z tego wynika no nie :P 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/
Ostatnio zmieniony 08-06-2011 01:33 przez mikew

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
08-06-2011 10:48
[     ]
     
Mikew, naucz się spokoju. Już burzyłaś się i doszukiwałaś osądów w innym temacie. już Ci to kiedyś napisałam, że na tym forum, nie byłabym w stanie nikogo osądzać, bo tu spotykamy się z takim ciężarem...Wiesz, co to znaczy musieć rozstać się z dzieckiem? I nie ważne dla mnie w jakich okolicznościach, zawsze jest to tragiczne i trudne do pojęcia.

Nie rzucaj się, bo nikt tego tu nie robi i nie ma takiej potrzeby...Może meliskę sobie wypij, albo weż kilka głębokich wdechów, zanim zaczniesz się tu awanturować. To nie miejsce...

Mama Królewny Zuzi(*)
Księżniczki Natalki
i.................:)
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
08-06-2011 11:29
[     ]
     
Nie awanturuję się. Odpowiadam tylko. To Ty dogryzasz. Agresywna jesteś. Nie będę cytować już, bo się boję, że mi melisę wyślesz. Nie mój poziom. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/
Ostatnio zmieniony 08-06-2011 11:38 przez mikew

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
08-06-2011 13:13
[     ]
     
Agresywna byłam 3 lata temu, jak mi dziecko umarło. Teraz mam w sobie spokój. Nauczyłam się mojego nowego życia. Moje dziecko nauczyło mnie pokoju. Kłótnie zostawiłam w szpitalnych pokojach lekarzy. Źle trafiłaś. W zły czas. 3 lata temu mogłabyś mnie prowokować. A dziś? Uśmiecham się na Twoje posty:)

Mama Królewny Zuzi(*)
Księżniczki Natalki
i..................:)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
08-06-2011 13:22
[     ]
     
To tak jak ja.
Nie miałam zamiaru Cię prowokować. Natomiast Ty mnie swoimi docinkami chyba tak. Po prostu nie zgadzam się z Twoimi opiniami i tyle. Ja Ci ani źle nie życzyłam, ani też nie proponowałam Ci żadnych suplementów diety na poglady. Ty mi tak. Być może bywam narwana, ale Ty też nie jesteś fair. Skoro wyrażasz opinie o innych, uznałam, że ja mogę o Twoim schemacie postępowania. 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
tacozapomniała  
08-06-2011 13:51
[     ]
     
Już to kiedyś pisałam przy podobnej okazji: faceci muszą pić piwo, a baby muszą się kłócić. Przy takich wpisach forum robi się bardziej urozmaicone i mniej smutne. Dawajcie, dawajcie... 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
Dodis  
08-06-2011 14:08
[     ]
     
Tu nikt sie z nikim nie kloci tylko wyraza swoje opinie na dany temat tylko niestety my zle czasem to odbieramy a niektore rzeczy moga nas poprostu urazic,jedno jest pewne tutaj jest szczerosc a to jest bardzo wazna cecha:) Mama Natalki ur/zm 05.03.2010 i synka pod sercem 37tc 
D.Czekaj

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
08-06-2011 14:19
[     ]
     
he he obie Panie maja rację ;) 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
sylwia1975  
08-06-2011 19:02
[     ]
     
ale heca........................ ja bym sobie dala juz spokoj,jak to w kosciele mowia (Pokoj wam) nam tez ha ha 


Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
EwelinaW  
08-06-2011 19:36
[     ]
     
Mikew, na jednym innych wątków, też się "rzucałaś", bo kilka osób miało inny pogląd. Miałaś też pretensje,że na 'chorym dziecku' nie za bardzo dostałaś odpowiedzi na temat Twoich problemów z Twoim żywym dzieckiem. Nadinterpretujesz dość często wypowiedzi i doszukujesz się jakiś ataków na siebie...Zastanów się, spokojnie, czy chcesz tu komuś pomóc, czy szukasz pomocy, czy Ci się po prostu nudzi...

Ja tu dostałam piękne wsparcie i na 'chorym dziecku' i na 'stracie' i emocjonalnie jestem związana z użytkownikami tego forum. Ich problemy są dla mnie ważne.

Mama Królewny Zuzi(*)
Księżniczki Natalki
i.................:) 
"Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
mikew  
08-06-2011 19:48
[     ]
     
Nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi z wątkiem "chore dziecko", tam przecież z nikim sie nie kłóciłam. Pytałam o badania, bo to kategoria "chore dziecko", a mój syn jest chory. Tutaj nie rozumiem o co Ci chodzi. Wykasowałam tamten watek, bo generalnie wtedy chciałam odejść z forum i poprosiłam o jego skasowanie.
Jedyny konflikt był na "organizacyjnym".
Po co atakujesz?
Na "strata dziecka" widziałam, że opisywały swoje doświadczenia osoby, które nie straciły dziecka. I ja na wstępie to napisałam. Opisałam szczerze moją sytuację. Nie po to, żeby się dowiedzieć że ci mnie szkoda i że poszłam najprostszą emocjonalnie scieżką, bo naprawdę nie marzyłam o tym żeby przez całą ciąże płakać, robić sobie wyrzuty i myśleć żeby odejść. I nie było to proste dla mnie, bo i tak mam poczucie winy, że taki stan miał miejsce. Napisałas to pod moją wypowiedzią, a nie pod ogólnymi, więc odebrałam to osobiście. Nie potrzebuję, żeby mnie ktoś jeszcze kopał. Pierwszy raz odważyłam się coś takiego napisać i poczułam się strasznie jak przeczytałam Twoje wypowiedzi. Trudno nie zauważyć, że mogłam je wziąść do siebie. chciałam żeby mnie ktoś wysłuchał i skoro taki watek istniał to napisałam. Nie odnosiłam się do innych, ani innych nie krytykowałam. Ty nie napisałaś że Ty czułaś inaczej, że dla Ciebie miłośc jest oczywista, ale zaczęłaś "szkoda mi tych matek..", "emocjonalna droga jest łatwiejsza...". 
EM
http://www.mikew.e-blogi.pl/

Re: Czasem łatwiej kochać zmarłe dziecko... ?
tacozapomniała  
08-06-2011 22:18
[     ]
     
Gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu...Młode gniewne, załóżcie sobie jakiś nowy wątek i tam się spierajcie, bo tu nie przystoi. 


::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora