dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> ARCHIWUM
Nie jesteś zalogowany!       

prośba o pomoc
Aleksandra  
03-11-2005 01:36
[     ]
     
Serdecznie witam!
Od razu

przejdę do tematu.
Prawie 6 miesięcy temu - na skutek zaniedbania lekarza prowadzącego

moują ciążę -umarła moja córeczka Alinka. Zmarła we mnie. Urodziłam ją po 72 godzinach.

Obyło się bez cesarki. Od prawie 10 lat choruję na cukrzycę. Przed ciążą prosiłam mojego

lekarza diabetiloga o wskazanie odpowiedniego ginekologa z uwagi na to, że pragniemy z mężem

zajść w ciążę. Polecił mi kolegę z AMG. Dobrego specjalistę. Zufałam mu. Zrobiłam wszelkie

badania. Nie było żadnych przeciwwskazań. Mam 30 lat i to miało być masze pierwsze

dzieciątko, więc dołożylismy wszelkich starań by było dobrze. Chcieliśmy mieć dużo dzieci.

Udało mi się zajść w ciążę. Byliśmy świeżym małżeństwem. Córeczkę poczęliśmy na spóźnionej

podróży poślubnej we Francji - lazurowe wybrzeże...Pełnia szczęścia. Wszystkie wizytu u

lekarza były prywatne itd. Podpisałam też umowę na pobranie krwi pępowinowej. Wszystko dla

upragnionego dziecka.W piątym miesiącu ciąży miałam niepokojące bóle brzucha. Zadzwoniłam do

mojego ginekologa. Powiedział, że nie ma czasu mnie przyjąć i żebym zadzwoniła jutro .

Następnego dnia znowu nie chcial mnie przyjąć. Do pracy już nie poszłam, bo się bałam.

Rozmawiając z lekarzem przez telefon płakałam i niemal błagałam go o wizytę. Miałam

wyznaczoną wizytę już wcześniej ale dopiero za dwa dni i bałam się czekać. Nie chciał się

zgodzić mnie przyjąć. Wtedy poprosiłam go o numer telefonu jakiegoś jego kolegi, do którego

poszłabym dla mojego spokoju tylko ten jeden raz. Wtedy mój lekarz wreszcie zgodził się mnie

przyjąć późnym wieczorem. Okazało się, że niepotrzebnie się bałam. Przepisał mi leki

rozkurczowe i wystawił zwolnienie z pracy. Zdenerwowało mnie to jak mnie, a właściwie moje

dzieciątko, potraktował. Nadal jednak miałam do niego zaufanie. Niestety. To był mój błąd,

którego nie wybaczę sobie do końca życia. ... Regularnie chodziłam do diabetologa - ale on w

zasadzie nie interesowal się moją ciążą - o nic na jej temat nie pytał. Każda wizyta trwała

około 5 minut. Nie odpowiadał też na moje pytanie - odsyłał mnie do ginekologa i mówił, że

w szpitalu na Klinicznej wszystko będą wiedzieć. Ginekologa w zasadzie nie interesowały moje

cukry. Na niecałe 3 miesiące przed terminem porodu ginekolog stwierdził, że na 2 tygodnie

przed terminem skieruje mnie do szpitala - tak nawszelki wypadek. Pytałam go czemu, ale on

tylko stwierdził, że mnie zbadają i jak wszystko będzie OK, to póję do domu i wróce na sam

poród. Wizyty nadal miałam u niego co miesiąc. USG było robione co drugą wizytę. Wszystko

było dobrze. Żadnych wad. Zdrowiuśki bobasek w łonie mamusi. Córunia ukochana - Alinka. Na

planowanej przedostatniej wizycie powiedział, że do szpitala położy mnie 16 maja. Wizyta

kontrolna u niego w gabunecie miała byłć 14 maja. Przez całą ciążę byłam opuchnięta.

Szczególnie w ostatnich 2 misiącach. Pod koniec kwietnia stopy i całe nogi były obrzęknięte

- w zasadzie nie mogłam chodzić. Bardzo przybierałam na wadze. W sumie w czasie ciąży

przytyłam o 30 kg. Zrobiłam - jak zwykle - kontrolne badania. W moczu pojawiło się białko.

Ciśnienie miałam w gornych granicach normy - czasami podwyższone. Obrzęki stale nie

schodziły - niezależnie od pozycji ciała i pory dnia. Czytałam wiele o przebiegu ciąży,

porodzie i opiece na dzieciątkiem, wię bałam się, że to zatrucie ciążowe. Zadzwoniłam

natychmiast do ginekologa. To było 2 maja pod wieczór. On powiedział, że białka nie ma dużo

i że nie mam się czego bać - to normale. Kazał mi nadal łykać leki przeciwko opuchnięciom. 4

maja poszłam do lekarza rodzinnego po receptę na zalecane lekarstwo. Powiedziałam o moich

dolegliwościach i pokazałam wyniki. Lekarka nawet nie obejrzała moich nóg. Powiedziała, że

wszystko jest w porządku - do nikogo mnie nie odesłała. Uspokajała - chyba wzięła mnie za

przewrażliwioną ciężarną. Po kilku dniach opuchlizna jedynie leciutko zeszła. Córeczka była

ruchliwa. Byłam gotowa na poród . Brzuch mi nie opadał. Dziecko było duże - jak to u

diadetyczek. Wieczorem przed wizytą 14 maja nie pouczułam ruchów. Myślałam, że malutka ma

już za mało miejsca, że już nie może się ruszać. Koleżanki tak miały. Na wizycie u

ginekologa przy USG okazało się, że jej serduszko nie bije. Wtedy był ze mną mój mąż. Miał

ją po raz pierwszy zobaczyć. Nasze życie się skończyło. Lekarz na mnie nakrzyczał, że

wcześniej nie pojechałam do szpitala, że zlekceważyłam niepokojące objawy. Wtedy mu

przypomniałam o moim telefonie do niego - zamilkł. Już nic nie powiedział. Stwierdził tylko,

że nie wie dlaczego moja Kruszynka umarła. Skierował mnie do szpitala. na wywołanie porodu.

Byliśmy z mężem w szoku. Do szpitala przyjechaliśmy z mężem pod wieczór. Pielęgniarka na

moje pytanie czy zbada mnie jakiś lekarz powiedziała, że niewiadomo. Po 2 godzinach poprosił

mnie lekrzarz, który widocznie rozpoczynał swój dyżur. Nawet nie dotknął brzucha. Sprawdził

tylko szyjkę macicy. Spytał dlaczego tak długo czekaliśmy z rozwiązanie ciąży. Wtedy

doznałam szoku. Okazało się, że cukrzyczki kieruje się do szpitala już w 37 tyg. ciąży i się

ją kończy. To jest standard. Zazanczam, że mój ginekolog pracował też w tym szpitalu. Nikt w

szpitalu nie sprawdził, czy moja córeczka rzeczywiscie nie żyje. Dali mi izolatkę. Rano

oksytocynę. Ciągle było słychać płacz noworodków z sali obok... To było

straszne.....Chciałam umrzeć razem z moją dziecinką.Urodziłam Alinę około 18.00 - w

ponieedziałek 16 maja. To były urodziny mojej mamy.... Rano tego dnia jeszcze był obchód

wraz ze studentami, bo to szpital kliniczny. Traktowano moją córeczne w moim brzuchu jak

przedmiot. Mój ginekolok był u mnie 3 razy. Powiedział, że teraz to mam białko w moczu.

Stwierdził, że jego winą było to, że zaufał mojemu lekarzowi diabetologowi. Ja ciągle byłam

w szoku i w zasadzie milczałam. On chyba czekał na "rozgrzeszenie". Stał w kącie

ze spuszczoną głową. Moją córeczkę rodziłam prawie 6 godzin. Skurcze były od razu co minutę.

Sala porodowa była straszna. łóżko tak wysokie, że żeby ulżyć sobie w bólu musiałam z niego

zeskakiwać, bo chciałam kucnąć. Gdyby nie mój mąż i bratowa, którą on wezwał, to pewnie bym

umarła. Bratowa wybłagała jakieś znieczulenie, ale to nic nie dało. Alinka ważyła 4.300.

Popękałam. Gdy już były skurcze parte nie było lekarza. Chyba nie mogli go znaleźć. Lekarz,

który odbierał pród był tym samym, który mnie badał po przyjściu do szpitala. Powiedział, że

on tej sprawy by tak nie zostawił - mój ginekolog był jego kolegą z pracy, ale nie ukrywał

on, że postąpił on z nami nieprawidłowo. Malutka nie miała pępowiny okręconej wokół ciałka.

W końcowej części porodu bardzo krzyczałam. Córeczka miała dużą główkę. Mąż na korytarzu

myślał, że umrę. Zapytałam lekarza, czy mogę ją zobaczyć - on powiedział, że lepiej nie. I

jej nie zobaczyłam. O 19.00 trafiłam na salę, a o 12 następnego dnia mój mąż i teściowa w

zasadzie wynosili mnie ze szpitala, bo mdlałam, a mnie wypisali, bo potrzebne było łóżko.

Wszyscy na oddziale byli zdziwieni, że trafiłam do szpitala tak późno. Wszyscy mówili mi to

w oczy, ale w dokumantacji lekarskiej nie ma na ten temat nic. Na oddziale poznałam lekarza,

do którego powinien był mnie skierować mój diabetolog - to jest jedyny na Pomorzu spec od

ciąży diabetyczek. A ja o nim nie wiedziałam!!!!!!! Ponoć mój diabetolog był z nim skłócony!


Po powrocie do domu zaczął się prawdziwy koszmar - życie bez Alinki. Pogoda cudna.

Mieszkamy w domku na spokojnej ulicy. Często odwiedzają ją spacerujące matki z dziećmi. Okno

mimo gorąca zamykałam. Odgłosy dzieci ciągle wzbudzały we mnie płacz, a w zasadzie wycie.

Pogrzeb był po tygodniu. Sekcja mojej córeczki stwierdziła, że była zdrowa. Badania łożyska

- wszystko prawidłowe. Więc moja wyśniona i ukochana Alinka umarła, bo lekarz ginekolog nie

zachował procedur postępowania w takich wpadkach jak mój. Nie mogę sobie wybaczyć, że tak mu

ufałam. Nie potrafiłam uratować mojego dziecka.
3 tyg. po porodzie zadzwoniła do mnie do

domu jakaś pani z firmy ubezpieczeniowej z gratulacjami z okazji narodzin dziecka. Nie

zdążyła mi zaoferować polisy, bo powiedziałam jej, że moja córeczka urodziła się martwa.

Boże, co to za świat!
Po tym wszystkim załamałam sie jeszcze bardziej - o ile to możliwe.

Konieczny był psycholig, leki, zwolnienie z pracy....
Po 6 tyg. od porodu poszłam na

wizytę kontrolną do tego speca od ciężarnych diabetyczek. Zadałam mu pytanie czemu tak się

stało. On powiedział, że takie rzeczy mogły zdarzać się, ale 20 lat temu. Z solidarności

zawodowej nie udzielał mi żadnych konkretnych odpowiedzi. Zaznaczam, że jestem prawniczką i

chyba wszyscy tam bali się konsekwencji prawnych. Powiedziałam temu lekarzowi, ze już nigdy

do niego nie przyjdę. Wtedy jeszcze chciałam zajść w kolejną ciążę. Poszłam następnego dnia

do lekarza z innego szpitala, bo z tamtym nie chcę mieć nic wspólnego. Niestety drugi lekarz

powiedział, że nie podejmie się prowadzenia ciąży i odesłal mnie do tego pierwszego.

Stwierdził też, że ten lekarz, który prowadził moją ciążę, jest dobry. Ręce mi opadły. Ja z

Kliniczną nie chcę już mieć nic do czynienia! A sama się tam urodziłam. Moja córeczka była

duża i silna i mogła żyć już od dawna....
Postanowiłam, że z uwagi na strach przed

powtórną ciążą i stratą dziecka nigdy już nie zajdę już w ciążę. Boje się okropnie.

Kolejnej śmierci dziecka nie przeżyję.... Mam jednak męża. On tak bardzo marzy o dziecku.

Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, ale ja się tak bardzo boję. On jest kochany. Nie wiem,

czy się odważę. Obiecałam mu jednak, że jeszcze pójdę do jakiegoś dobrego specjalisty.

Zobaczymy co on powie. Właśnie tego dotyczy moja prośba.
Proszę o wskazanie jakiegoś

dobrego specjalisty od ciąży kobiet chorych na cukrzycę w Polsce. Miejsce nie gra roli.


Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale to mój pierwszy taki list. Tak bardzo cierpię,

że chciałam o tym napisać.
Ściskam i proszę o odpowiedź.
Jeżeli to możliwe, to

proszę zamieścić moją prośbę na waszej stronie. Wiem, że list na to jest za długi - więc

może choć samą prośbę. 



Re: prośba o pomoc
Magda  
03-11-2005 08:08
[     ]
     
Jestem Magda z Poznania. Niestety nie

znam żadnego lekarza, który mogłby Ci pomóc, ale chciałam powiedzieć, że jestem z Tobą i

będę trzymać kciuki, żebyś znalazła odpowiedniego specjalistę, aby mógł szczęśliwie

poprowadzić Twoją ciążę. Trzymaj się i nigdy nie poddawaj. 


Re: prośba o pomoc
go  
03-11-2005 13:39
[     ]
     
We Wrocławiu jest oddział kliniczny na

Chałubińskiego, zajmujący się ciązami z cukrzycą, ale nie polecam, bo lekarze tacy, jak

wszędzie, niegodni zaufania. Ja poroniłam pierwszą ciązę w 5mies., lekarz kliniczny,

zapewnił, ze nie muszę robić zadnych badań, zaszłam w ciążę po raz drugi,to, jak zachowali

się lekarze w innej już klinice, jest okrutne, przeżyłam koszmar, moja córeczka umarła na

skutek dysplazji oskrzelowo-płucnej spowodowanej infekcją wewnątrzmaciczną, dalej nie wiem,

dlaczego się tak stało, a ich to nie obchodzi. Nie poddałam się jednak, chcę wiedzieć.


Ty też nie rezygnuj, chociaż to bardzo trudne, idź do kilku lekarzy, nalegaj, bądź

stanowcza, masz prawo, to Twoje życie. Ginekolodzy chcą tylko pieniędzy, nie interesuje ich

czyjaś tragedia i cierpienie, ale nie ma innej drogi, jeżeli ma się problem. Zastanawiam

się, czy nie należałoby chodzić na wizytę z dyktafonem, aby mieć dowody ich niekompetencji.


Moze ktoś wie,jaki znaleźć sposób, aby zaczeli wreszcie ponosić odpowiedzialność za to,

co robią? Czy to temat na forum? 


Re: prośba o pomoc
ulcia  
03-11-2005 14:08
[     ]
     
Witam.Ja także rodziłam na klinicznej ale

nic złego nie moge powiedzieć,bo pomimo tego,że wiedzieli,że mój synek nie ma szans na

przeżycie to i tak zrobili wszystko co mogli,natomiast jeżeli chodzi o lekarzy jest tam

jeden,którego pacjentki bardzo chwaliły za profesjonalizm i jest to dr Olszewski ale nie

wiem osobiście jaki jest bo znam go tylko z obchodów z oddziału patologi ciąży.wiem tylko,że

prowadził prawie wszystkie ciąże takie jak Twoja i jest specjalistą od cukrzycy.Jego wadą

jest to,że nie należy do osób,które mają wrodzoną uprzejmość. Ale podobno jest dobry w tym

co robi.
Ściskam 


Re: prośba o pomoc
Bożena Dabińska  
03-11-2005 14:49
[     ]
     
Droga Olu.
Niestey nie znam

Zadnego specjalisty w dziedzinie diabetologii.Mam tylko złe skojarzenia z Kliniczna,zupenie

tak jak Ty.Moja Maleńka umarła tam 10 pazdziernika.Lekarz który prowadził moja ciążę to Wódz

Wodzów,sam Pan Proffesorek Pe.Nieomylny,oduczuciowiony,traktujący każda ciążę jak kolejny

przypadek,a każde dziecko jak kolejny płód.Moja Maleńka była zdrową,śliczną,doskonale

rozwijającą się dziewuszką.Regularne wizyty,regularne badania,regularna

kaska.Ot,zawód-biznesmen.# pazdziernika byłam z mężem na kolejnych badaniach,24 tydzień

ciąży,Mała -książkowa,super.Wybierałam sie do Siostry do Londynu i pan Profesor powiedział

mi ,że mam leciec samolotem a nie męczyć siebie i dziecko w autokarze.Jesteśmy zdrowe i

smiało możemy śmignąć te odległość.Dostałam nawet nagraną moją Mała na kasecie wideo.Cali

szczęśliwi poszliśmy wybierać meble kuchenne które miały stanąć w naszej świeżo

wyremontowanej kuchni.Nazajutrz,we wtorek kupiłam bilety lotnicze i zaczęłam sie szykować do

podrózy która miała odbyć sie za tydzień.We środe rano poczułam sie jakoś niewyraznie,a po

południu zauważyłam z przerażeniem ,że sącza mi sie wody płodowe.Zadzwoniłam natychmiast do

Proffesoro.Kazał mi zgłosić sie na Kliniczną.Połozono mnie na patogie ciąży,leki,antybiotyki

i info,że jest infekcja.Jaka?skąd?co dalej?Ano leżeć,leżeć,należy uspokoić infekcję i jak

najdłużej przedłużyc ciążę bo na chwile obecna moja Córeczka nie ma szans na przeżycie.Jest

za mała.Mówiłam,że 3 dni wcześniej byłam u Wodza i o żadnej infekcji nie było mowy,ale jak

sie okazało mogłam tak gardłować do końca.Myslałam,że jak juz maja wszystko pod kontrolą to

jesteśmy w miarę bezpieczne.Ale jak sie okazało juz nazajutrz ,myliłam się .Czwartek mnie

uspokoił,leżałam ,spałam,czułam sie dobrze.Oswoiłam się z myslą,że zamiast Londynu będę

oglądał sale szpitalne,ale nie przerażało mnie to za bardzo.W nocy z czwartku na piatek

poczułam się zle.Wody odchodziły mi bardzo mocno,były zabarwione krwią.Uspokojono mnie,że to

normalne,bo dziecko sie rusza i stąd to wszystko.Rano,na obchodzie powiedziałam o

wszystkim.Zabrano mnie na usg.I usłyszałam...,Małą musi sie urodzić,infekcja

wtórna,zagrożenie mojego życia,koniec ciąży,smierć dziecka.Myslałam,że to jakis ponury

żart.Powiedziałam,że nie zgadzam się na poród,zwłaszcza siłami natury bo Mała jest zle

ułożona.Chcę,żeby dano Jej szansę.I wtedy się zaczęło.Namawianie,przekonywanie.Byłam z mężem

nieugięta.Ale żebyś Ty słyszała te gadki...chciało mi się napluć im w pysk.Gadali o porodzie

jak o jakimś uboju,Mała miała mieć przywiązany do nóżki bandaż z obciążęniem i tak

wywleczona ze mnie.Dostałam ataku histerii.I wtedy przyszedł ordynator septycznego

połoznictwa.On jeden rozmawiał z nami jak człowiek.Spokojnie,pomalutku,z

uczuciami.Wytłumaczył nam wszystko.Zgodziłam się na poród.Mała urodziła się szybko,po 4

godzinach.Żyła.Zajęli sie nią neonatolodzy.Mądrala który gadał do nas jakby pracował przy

pakowaniu paczek zaczepił mnie na korytarzu ,żeby radośnie mi powowiedzieć,że moja córeczka

jest traktowana w kategorii cudu.Żyje...no niemożliwe.Ma szczęście,że byłam słaba,nie do

końca docierało do mnie to co się stało.Brzydzę się nimi.Jedyne skojarzenie jakie mam gdy o

nich musze mysleć to Pijawki.Córeczce wystarczyło sił na 3 dni.Zmarła 10 pażdiernika na

skutek niewydolnośi krążeniowej.Zabralismy jej ciałko.Ma swój grobek na cmentarzu w

Oliwie,gdzie mogę płakać,krzyczeć,odwiedzać ją.Bądz pełna nadzieji.Nie rezygnuj z dziecka.Ja

sie nie poddam.Wierzę ,że bedziemy miały sliczne dzieciątka.Dzisiaj spotykam sie z koleżanka

,która ma pratyki na Klinicznej i ma mi podac nazwiska lekarzy-ludzi.Służe Ci pomocą.Podaje

mój numer gg 3758490.Badz zdrowa i odezwij sie do mnie.Bożena 
Kluge

Re: prośba o pomoc
Barbarossa  
03-11-2005 21:38
[     ]
     
Olu
znam lekarza i szpital.

niestety w łodzi.
Miałam cukrzycę ciezarnych, mój lekarz szybko to wyłapał i skierował

mnie do poradni diabetologicznej dla kobiet w ciąży. tam bardzo dobrze sie mna zajęto. Mój

lekarz też cały czas przygotowywał mnie do wczesniejszego porodu, holowaliśmy do 37

tygodnia. udało sie nawet o tydziań dłużej, choć był to poród wywoływany. I jest moja Gabka

( 4 200). Cięzko było ją urodzić drogami natury ale i tu mój lekarz sie spisał. (bo całą

ciążę miałam tylko jednego lekarza do wszystkiego: wizyt, zabiegów, porodu!!!)
Może moja

historia zachęci cię do jeszcze jednej próby...Ja wcześniej też straciłam dzieciątko ( z

innego powodu) i też myślałam, że może by juz nie próbować a teraz cieszę się.
Jeśli nie

przeraża Cie Łódź i chcesz namiary na lekarza to pisz na priva.
Łączę się w modlitwie z

Twoją Alinką. 


::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora