Witamy Cię na naszej stronie. Pragniemy by to miejsce stało się azylem dla osieroconych rodziców. Zależy nam aby tacy rodzice stracili owo nieznośne poczucie wyjątkowości, którego zapewne doświadczają w swoim środowisku, by mogli podzielić się swoim bólem, tęsknotą, trudem, drobnymi radościami, by mogli opowiedzieć o swoim dziecku. Pamiętaj, nie jesteś sam.

Kolejny Dzień Dziecka Utraconego. Dla niektórych będzie to następna rocznica, piąta, dziewiąta, piętnasta, a dla innych świeża (zbyt świeża) rana. Dzień Dziecka Utraconego to nie jest "Święto" jak niektórzy sugerują. To nie jest wyłączny dzień w którym wspominamy nasze dzieci. Nasze dzieci żyją w nas przez cały rok, całe lata i zawsze w każdej sekundzie życia mamy je w pamięci.

Jego pomysł narodził się z potrzeby mówienia światu o naszym bólu, a także z konieczności dokonania zmian w świecie, który ucieka od śmierci i od cierpienia, za wszelką cenę wmawiając ludziom, że "wszystko będzie dobrze, uśmiechnij się". Nie. Nie będzie dobrze. Długo nie będzie dobrze, ale w końcu, wierzcie mi, uda się zagoić tą ranę, mimo, że na zawsze pozostanie RYSA na duszy. Trzymajmy się razem. 
 

   Weszłam tu 2 godziny temu, temat- adres strony znalazłam w dodatku psychologicznym do Polityki, nie wiedziałam, że jest taka polska strona, po porodzie byłam na podobnej stronie - tłumaczeniu zachodniej, płaczę i nie umiem się uspokoić, minęło 14 miesięcy i wydawało mi się, że już nie boli, że pogodziłam się z losem, a jednak boli bardzo, mój synek umarł w brzuchu, po rewelacyjnej ciąży, skończony 38 tydzień ciąży, czekałam już w domu na zasłużonym L4, po całej przepracowanej ciąży na poród - wyznaczony termin na za 2 tygodnie. Nie mogłam nocami spać. Jego umieranie odczuwałam nad ranem 31 marca 2009 roku jako miłe bardziej intensywne ruchy takie sprzed 30 tygodnia ciąży, potem czułam napinającą się macicę i główkę małego, intuicyjnie czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam myśleć o najgorszym, 1 kwietnia w Prima Aprilis, nie myśląc o najgorszym, spodziewałam się, że może mały jest chory i mniej rusza się, udałam się na USG, dowiedziałam się, że nie żyje, widziałam jego nieruchome żeberka i klatkę na USG. Wspominam, to jakbym dostała obuchem w łeb.

    Często wracają do mnie obrazy, sytuacje, złe przeczucia z końca ciąży, a także porodu i 1go miesiąca po porodzie. Są to zarówno dobre wspomnienia, gdy dostałam wsparcie i pomoc od ludzi, pielęgniarek, lekarzy, są też momenty trudne, gdy ktoś w zdenerwowaniu popełniał błędy, gdy nie miał zrozumienia i empatii. Ordynator szpitala - 10 km do mojego miasta, nie chciał mnie wieczorem przyjąć do szpitala, który wybrałam na poród tydzień wcześniej. Sądzę, że byłam nie taką pacjentką, jaką chciałby mieć i popsułabym dobre szpitalne statystyki. Przez telefon zlecał młodemu lekarzowi odesłanie mnie. Prawie 3 h czekałam w poczekalni na przyjęcie mnie, badanie krwi i ostateczną decyzję ordynatora. Młody lekarz przyjął mnie w końcu wbrew zaleceniom ordynatora na swoje ryzyko nieprzyjemności na 2gi dzień, za co mu dziękuję i mam nadzieję, że z czasem i wiekiem nie popadnie w rutynę i nieczułość. Ten sam ordynator rano w czasie wizyty na obchodzie na którym w sali było około 10 osób w nerwach popełnił błąd i po kolejnym ginekologicznym zbadaniu mnie, mając 2a wyniki USG potwierdzające, że serce nie bije dyktował : pacjentka, lat 37, w 39 tygodniu ciąży, tętno płodu 140 ... Myślałam, słysząc, to, że oszalałam, ale zobaczyłam konsternację w oczach innego lekarza, który usłyszał pomyłkę ordynatora.

   Inne zdarzenia, gdy na zapytanie w ZUS-e kim była Pani dla Zmarłego, nie umiałam wydusić z siebie ani słowa, bo Kim byłam ? Mamą w ciąży, kobietą przy nadziei, która miała zostać matką, a wszystko skończyło się nagle i gwałtownie, nie pozostawiając żadnej nadziei. Inna scena, gdy musiałam sobie kupić spódnicę na pogrzeb i rozpłakałam się na stoisku, gdy wybierałam jedyne ubranka dla małego i odbyłam z Nim pierwszy i jedyny spacer na cmentarzu w piękny kwietniowy dzień. Jestem wdzięczna położnym, które opłakiwały odbierając przy porodzie moje dziecko - ocierając i zawijając w kocyk, nie umiałam wtedy płakać. Synka pogłaskałam i pocałowałam w czoło w momencie narodzin. W nocy, gdy miałam Go urodzić i wiedziałam, że nie żyje, chciałam mieć to już jak najszybciej za sobą, pozbyć się martwego ciała. Wiem, że to są normalne uczucia i odczucia, których doświadcza wiele matek w takiej sytuacji. Mam zdjęcie synka z komórki i czasami je oglądam. Był ślicznym i zdrowym chłopcem. Żałuję, że nie widziałam jego stopek, dłoni, chciałabym mieć ich odcisk. Pamiętam śliczną buźkę, cieplutkie miłe ciałko, ciepłe moim ciepłem ( czego nie spodziewałam się, wiedząc, że noszę w sobie martwe dziecko ).

   Widziałam też przyczynę śmierci - mocno zaciśnięty węzeł prawdziwy na pępowinie, związany tak mocno jak sznurówka, tylko z grubej pępowiny. Staram się pogodzić, że to los, natura i że to b. rzadki przypadek w przyrodzie. Nie do diagnozy, mimo XXI wieku. Podobno czasami można zobaczyć na 3D, nie miałam robionego 3D, ale mając 37 lat miałam robione 3 specjalistyczne USG i 4 zwykłe. Jednak nigdy nie jest tak, że dziecko pokaże na USg całą pępowinę, więc lekarze nie mają pewności w 100 %, że nie ma gdzieś węzła, węzły są tak rzadkie, są marginalnymi przypadkami w przyrodzie, jak usłyszałam od specjalisty, że ich się nie szuka, nie spodziewa i nie straszy nimi kobiet w ciąży. W istnieniu węzłów dowiedziałam się w momencie porodu. Po prostu mały dużo pływał, ruszał się i wpłynął w pętle własnej pępowiny, z której z czasem zrobił się węzeł. Odszedł całe życie przed, jak ktoś tu ładnie napisał. Dziękuję też osobom, które umiały ze mną rozmawiać o tym co się stało, bardzo potrzebowałam rozmawiania o tym. Do dziś widzę jakiś strach, milczenie w oczach wielu koleżanek z pracy, które same są matkami, ale nie miały odwagi powiedzenia czegokolwiek, trochę to rozumiem, trochę nie, bo wielokrotnie rozmawiałyśmy na tematy ciąży, gdy one były w ciąży i ja. Nie umiem poruszać się na tej stronie, ale chciałabym umieścić swoją historię oraz zdjęcie mojego ślicznego synka Tomaszka w Naszych Historiach. Chciałabym też, aby ktoś mądry odkrył jak diagnozować prawdziwy węzeł pępowinowy. Gdyby ktoś go odkrył, moje dziecko było gotowe do życia i wystarczyłaby cesarka po 36 tyg. ciąży. Wiem, że są przypadki, że dzieci rodzą się z luźnym węzłem, niezaciśniętym. W szpitalu, gdzie rodziałam pół roku wcześniej urodził się chłopiec i miał 2 węzły prawdziwe na pępowinie , oba luźne. Położna za zgodą mamy zrobiła zdjęcie tych węzłów. Chłopiec miał szczęście i jego przeznaczeniem było życie. Mój syn nie miał szczęścia i jego przeznaczeniem była śmierć przed narodzinami. Ewa Mama Tomka