Witamy Cię na naszej stronie. Pragniemy by to miejsce stało się azylem dla osieroconych rodziców. Zależy nam aby tacy rodzice stracili owo nieznośne poczucie wyjątkowości, którego zapewne doświadczają w swoim środowisku, by mogli podzielić się swoim bólem, tęsknotą, trudem, drobnymi radościami, by mogli opowiedzieć o swoim dziecku. Pamiętaj, nie jesteś sam.

Kolejny Dzień Dziecka Utraconego. Dla niektórych będzie to następna rocznica, piąta, dziewiąta, piętnasta, a dla innych świeża (zbyt świeża) rana. Dzień Dziecka Utraconego to nie jest "Święto" jak niektórzy sugerują. To nie jest wyłączny dzień w którym wspominamy nasze dzieci. Nasze dzieci żyją w nas przez cały rok, całe lata i zawsze w każdej sekundzie życia mamy je w pamięci.

Jego pomysł narodził się z potrzeby mówienia światu o naszym bólu, a także z konieczności dokonania zmian w świecie, który ucieka od śmierci i od cierpienia, za wszelką cenę wmawiając ludziom, że "wszystko będzie dobrze, uśmiechnij się". Nie. Nie będzie dobrze. Długo nie będzie dobrze, ale w końcu, wierzcie mi, uda się zagoić tą ranę, mimo, że na zawsze pozostanie RYSA na duszy. Trzymajmy się razem. 
 
Jestem mamą Aniołka, Aniołka Piotrusia, który był ze mną przez 8 miesięcy,, od poczęcia aż do porodu. Do 19tyg. ciąży byłam tak szczęśliwa, tak radosna, mogłam góry przenoscić. Wszystko było w porządku, każde usg, wizyty, które kończyły się uśmiechem na ustach. Niestety moja radość zgasła kiedy przy kontrolnej wizycie u lekarza powiedział, że z dzieckiem jest coś nie tak. Mój synek miał wodobrzusze. Nie wiadomo było dlaczego woda w brzuszku się zebrała. Natychmiast zostaliśmy skierowani do szpitala klinicznego we Wrocławiu. Tam od samego początku opinie lekarzy i słowa:"Prosze nie nastawiać się, że będzie dobrze." Cały wrzesień szukanie diagnozy... Niestety po wielu badaniach jej ciągły brak z powodu niewyraźnego obrazu usg. Tylko podejrzenia... Niedobry obraz płucek, woda w brzuszku mojego Maluszka... Gdyby nie mój mąż.. On wciąż był tuż obok, uspokajał, wierzył. Pierwsza punkcja odbarczająca. Wody w brzuszku nie ma, ale tylko przez moment, znów wraca. I znów niewiadoma, smutek i nerwy. Najrózniejsze podejrzenia, badanie serduszka, nerek,pęcherza Maluszka. W końcu jakieś podejrzenie; "Zespół Chaos". I pytanie co to za choroba. W internecie żadnych informacji na ten temat, wielka niewiadoma. Jedyna informacja od lekarzy-niedrożność górnych dróg oddechowych, podejrzenie zarośnięcia krtani. I ciągłe czekanie. Piotruś rośnie, kopie i fika w brzuszku. Myślę: "To niemożliwe, by moje dziecko było chore, przecież jest tak żywy, ruchliwy, da sobie radę". I kolejna przeszkoda, wielowodzie u mnie. Wody płodowe zbierają się bardzo szybko, kolejna punkcja odbarczająca, potem następna, i tak co tydzień, dwa. W sprawie dzidziusia nie można zrobić nic, musimy czekać i dać mu szansę by rozwinął się jak najlepiej. W końcu decyzja: 21 grudzień 2009-planowane cięcie cesarskie w 36tyg. ciąży. Sprowadzony profesor chirurg, przygotowany zespół neonatologów, pediatrów by móc ratować moje dziecko. Przychodzi ten dzień, mój mąż przy mnie cały czas, ogromne wsparcie,ale oboje strasznie się boimy. Modlę się, powtarzam :"Jezu, ufam Tobie". To jedyne co mówiłam podczas cesarki. Wyciągają mojego Piotrusia, nie odcinają pępowiny i już w moich nogach zaczynają Go ratować. Nieudana próba intubacji, krtań całkowicie zarośnięta. Szybko robiona tracheotomia. Odcięcie pępowiny. Niestety, po wpuszczeiu powietrza do płucek nie rozprężają się. Mój synek nie zaczyna oddychać. Ale tego nie słyszę, dostaję środki nasenne i nic nie pamiętam. Dopiero sala pooperacyjna i mój mąż w drzwiach. Blady, trzęsący się... Wiem, już wiem, że nam się nie udało, nie musi nic mówić. Podchodzi i płaczemy oboje, pęka mi serce. I w całej tragedii tego dnia najpiękniejsza chwila: przynoszą nam nasze upragnione dziecko, jesteśmy razem we troje. Choć nie żyje, wygląda jakby spał. Jest śliczny, ma długie, ciemne włoski, moje usteczka i nosek tatusia. Jest do mnie bardzo podobny. I chwila kiedy muszę Go oddać. Wiem, że to jedyny i ostatni raz kiedy Go widzę, że to jedyny raz kiedy przytulam. Ale cieszę się, że dano nam okazję przywitać się i pożegnać... Pogrzeb, na którym mnie nie ma. Nie chcę, kolejny raz pękłoby mi serce. Dzień po tym wydarzeniu pierwszy raz staję przy grobie swojego dziecka. Mój mąż wciąż przy mnie, dzięki niemu miałam siłę by wstać z łóżka. i wciąż mi ją daje. Kocham go niesamowicie mocno za to jaki był, i jaki jest dla mnie. Cztery miesiące po śmierci mojego najdroższego, największego Skarbu ból nie mija. Wciąż jest taki sam, wciąż rozrywa serce. Wiem, że moje dziecko nie zdążyło zaznać zła tego świata, Ono pamięta tylko bicie serduszka mamy-to co najpiękniejsze. Wiem, że jako rodzice zrobiliśmy dla Piotrusia tyle,ile sie dało. Zrobiłam wszystko co mogłam by był z nami, dbałam o niego jak o najdroższy skarb świata... I nie zadaję pytania dlaczego, bo nikt na to pytanie mi nie odpowie. Tylko wciąż zastanawiam się jaki sens jest w tym, że Pan Bóg zabiera do siebie dzieci, którym w życiu tu na ziemi niczego by nie brakowało, na pewno nie miłości. Bo naszego Piotrusia kochamy wciąż najmocniej na świecie...